wtorek, 20 września 2011

Życie i śmierć.

Tak, tak bardzo filozoficzny tytuł posta. Zaraz wszystko wyjaśnię. Świętuję dzisiaj, wczoraj w sumie też świętowałam, swoje urodziny. Życie na 2 strefy czasowe ma to do siebie, że kiedy ja wstaję, wielu z Was dopiero się kładzie spać, więc każdy mój dzień trwa 30 godzin(24+6 różnicy międzystrefowej).
Laurka urodzinowa, którą dostałam od Baitoei, koleżanki z akademika.
Dzisiaj zaczęły się prawdziwe zajęcia na uczelni, żadnych spraw organizacyjnych, podań i ganiania z zajęć na zajęcia, byleby tylko wykładowca przyjął i podpisał „żółte papiery”(mój”indeks” jest żółty). Strasznie się bałam moich zajęć z ustnego angielskiego. Wybrałam poziom 2 i kiedy okazało się, że wykładowczyni to Amerykanka, trochę spanikowałam, ale teraz jestem bardzo zadowolona. Rozdała nam artykuły z Timesa do dyskusji na zajęciach.
Temat: Śmierć. 
Popatrzyłam po klasie. 22 Tajwańczyków, 2 Japonki,2 Tajki, 2 Polki, Koreanka, Koreańczyk.
Nie mam problemów z rozmową na temat śmierci, ale po angielsku sprawa wygląda inaczej. Z resztą nawet nie to było dla mnie największym problemem. Słyszałam już wcześniej, że śmierć jest jednym z wielu tematów tabu we wschodniej Azji, więc nie bardzo wiedziałam jak zacząć. Nie mówi się o tym, nie wolno, nie wypada. Tajwańscy studenci, Japonki, Koreańczycy zaczęli się kurczyć w swoich ławkach i kombinować jakby się uchylić od zabierania głosu. Donna, nasza nauczycielka, musiała rozpocząć konwersację, najpierw powiedziała, że doskonale wie, że ten temat na Tajwanie raczej nie istnieje. Opowiedziała o swojej koleżance, Amerykance, która pracuje w Taipei jako agent ubezpieczeniowy i musi bardzo uważać gdy ubezpiecza na wypadek śmierci, niektórzy jej klienci nie życzą sobie nawet by używano przy nich słowa ‘śmierć’. Później wytłumaczyła im, że w Stanach rozmawia się na ten temat normalnie i zapytała czy w Polsce to też tabu. Kiedy odpowiedziałam, że nie, cała 'tubylcza' część klasy spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Donna tłumaczyła im, że może kiedyś będą pracować w zagranicznej firmie, podróżować i będą musieli się zmierzyć z tym tematem. Podzieliła nas na grupy dyskusyjne. Trafiłam do grupy 2 Japonki+ 2 Polki, obok siedziała grupa 2 Tajki+ Koreanka i Koreańczyk, tak więc mogłam uczestniczyć w dyskusji obydwu grup. Donna zadawała nam pytania do dyskusji w czwórkach, pytała o żałobę, o nasze podejście do śmierci i wszelkich mitów na jej temat, a także o narodziny i śmierć. Moje biedne Japonki, nie dość, że bardzo kiepsko mówią po angielsku, były tak zdenerwowane pytaniami, że aż się trzęsły, rozmowa szła bardzo, bardzo ciężko. Tajki- buddystki jako jedyne Azjatki, nie bały się opowiadać o śmierci, bo dla nich jest to przejście do następnego wcielenia. Koreańczycy też byli wystraszeni, ale opowiadali o zwyczajach pogrzebowych i czczeniu pamięci zmarłych. Dowiedziałam się, że na Tajwanie pogrzeb może trwać nawet tydzień, a w Korei zwykle do 3 dni. Koreańczycy i Tajlandczycy w każde święto religijne zanoszą na groby bliskich owoce, ciastka i herbatę by podzielić się ze zmarłymi, w Tajlandii obchodzenie hallowen jest bardzo źle widziane, w Korei to po prostu pretekst do imprezy(jak w Polsce). O Japońskich zwyczajach nie dowiedziałam się nic, bo Riho i Saori nie mogły się przełamać. Następny temat zajęć: Samobójstwa w krajach Skandynawii. Jak tak dalej pójdzie to w aptece koło akademika zabraknie relanium.
Tak wyglądały cmentarze, które dotychczas widziałam. Nie wiem czy są takie zarośnięte, bo ludzie boją się je odwiedzać, czy po prostu nie mają na to czasu.
Strasznie mi szkoda Azjatów, ale głupim wydaje mi się udawanie, że jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma. Wiem, że to kwestia religii, ale przecież żadna z nich nie zakłada, że śmierć jest końcem, a z rozmowy wynikało, że ateistów w klasie nie ma. Tak czy siak, wyszliśmy z zajęć w średnich humorach.
I w takich humorach poszliśmy świętować moje urodziny. Japonki uciekły do akademika. Razem z resztą znajomych siedzieliśmy nad jeziorem(sztuczne w środku kampusu), zajadając różne ciastka i inne słodkie rzeczy, w tym miętową Terrawitę(nie mogłam sobie dzisiaj jej odmówić, chociaż tabliczka kosztuje tu 4 zł, czekolada jest droga jak cholera!). Było całkiem fajnie, ale w takich momentach najbardziej bym chciała być wśród najbliższych przyjaciół.
A wracając jeszcze do śmierci, to jutro przyjdzie do nas pan, który zawodowo zajmuje się uśmiercaniem… karaluchów. Trochę się tego obawiam, znając tutejszy rozmach i organizację to otrują karaluchy razem z nami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz