czwartek, 2 października 2014

Most Golden Gate


Zeby zdobyc najbardziej rozpoznawalna atrakcje San Francisco - most Golden Gate, trzeba uzbroic sie albo w cierpliwosc, albo w kółka. Most nie wydaje sie byc daleko, jest to jednak zludzenie, mozna sie niezle wściec probujac do niego dotrzec na nogach. Na szczescie zostalam ostrzezona przez moja niemiecka wspolokatorke i postanowilam wypozyczyc rower.


Na most trzeba sie tez cieplo ubrac, bo wieje tam zimny wiatr. Zapakowalam drugie sniadanie, ulubione kanapki Lejnaty i moje- z maslem orzechowym i bananem, butelke wody i wyruszylam na podboj Golden Gate.


Gdy tylko znalazlam sie na sciezce rowerowej, wpadlam w chmare niemieckich turystow i praktycznie cala droge czulam sie jakbym wcale nie byla w USA. Wyjechalam o 9:00, pogoda dopiero sie klarowala, ale zanim dotarlam do mostu(zajelo mi to szybkim tempem 1,5 godziny) swiecilo juz slonce.


Chodnik na moscie dziela miedzy soba piesi i rowerzysci, co momentami jest strasznie niebezpieczne, szczegolnie kiedy kazdy chce sobie zrobic zdjecie i w dowolnym momencie zatrzymuje sie bez ostrzezenia. Na szczescie nie widzialam zadnej kraksy.
Widoki byly nie do opisania.



Po drugiej stronie zaczyna sie park narodowy i jest jeszcze piekniej. Ziemia pachnie sloncem, wiatr oceanem, a jakis sprytny agent emituje reklamy na niebie.


Punkt widokowy polozony jest w miejscu starego fortu. Zatoka San Francisco byla(i zapewne dalej jest) strategicznym punktem obrony wybrzeza USA. Dzisiaj po forcie zostaly co prawda tylko ruiny, ale i tak wspolczuje tym, ktorzy mieli warty w takim wietrznym miejscu. Wialo tak, ze trzeba bylo uwazac, zeby nie zostac zdmuchnietym na dol.



Powrot przez Golden Gate byl trudniejszy, bo na most weszlo jeszcze wiecej ludzi. Dojechalam do wyporzyczalni, oddalam rower i dopiero poczulam zmeczenie. Spalam tej nocy jak dziecko.