poniedziałek, 26 września 2011

Ciemność widzę, ciemność...

Jako, że prawie co tydzień mam „poniedziałkowe postanowienia”, dzisiaj postanowiłam, że wstanę o normalniej porze i postaram się w końcu przestawić na czas tajwański. Wstałam godzinę wcześniej niż zwykle(czyli o 11:00, nie śmiejcie się u Was była 5:00 i też spaliście!), prysznic, herbatka, internet. Jako, że ostatnie dwa dni są potwornie skwarne, nie odczuwam potrzeby jedzenia rano. Dzisiaj mój organizm postanowił głośno i kategorycznie powiedzieć: ŻREĆ! No i tak sobie siedzę przed komputerem i nagle widzę przed sobą takie małe świecące muszki i tak mi się zaczyna robić dziwnie błogo. Przed rychłą utratą łączności z Ziemią, uratowała mnie moja współlokatorka Zosia(Koreanka), a właściwie jej Cola, która stała na biurku. Po takim zastrzyku glukozy, wyruszyłam po coś na śniadanie do „7 eleven”. Dodam, że moja śmiertelna bladość wywołała niemy zachwyt na ulicy, w końcu im bielej tym lepiej.
Coca-cola po chińsku, do tego waniliowa(ach, Kijów!)
Dlaczego dzielę się z Wami tym traumatycznym przeżyciem? Bo nigdy nie przypuszczałam, że zjedzenie normalnego śniadania to takie wyzwanie. Tajwan jest chyba jedynym krajem, w którym robienie zakupów w supermarkecie, opłaca się mniej niż jedzenie w knajpie. Posiadanie kuchni dla wielu moich tajwańskich znajomych to kompletny zbytek, w akademiku nie ma więc ani kuchni, ani lodówek, a posiadanie ekspresu do kawy, mikrofalówki czy nawet czajnika jest zabronione. Problem braku kuchni jest najbardziej dokuczliwy rano. Większość knajp jest zamknięta, albo serwują tylko dania obiadowe, do tego otwarte są w określonych godzinach i większość ma przerwę od 13:00 do 17:00. Jednak to nie to jest moją największą bolączką. Największym szokiem są ceny produktów typowo śniadaniowych, bądź po prostu tego do czego mój, jak się okazało naw skroś polski organizm, przywykł.
Musli+jogurt? Musli kosztuje około 18 zł za małe opakowanie. Do tego można się naciąć na różne warianty smakowe np. ośmiornica, tofu, zielona herbata. O jogurcie można zapomnieć w ogóle. To co tutaj nazywają jogurtem, to jakiś lep, niewiadomego pochodzenia. Słyszałam nawet absurdalną teorię, że na Tajwanie wyginęły krowy, co może tłumaczyć ceny wyrobów mlecznych, np. 7-9zł za litr chudego mleka.
Biały ser, żółty ser? Białego sera nie ma, a to co u nas uchodzi za serek kanapkowy, jest drogie i niedobre. Żółty jest tak potwornie drogi(20zł za coś jak Hohland w plastrach), że aż boję się kupić i przekonać, że to produkt seropodobny, który napotkałam w kupnych kanapkach.
Cudowna reklama, zachęcająca do kupna kawy w kartonie.
Kawa? Fuuuj. Jakieś przypalone troty. Ewentualnie kawa w maku, albo 7eleven. W supermarketach mają mnóstwo kawy w kartonikach, butelkach czy saszetkach. Można pić, tylko trzeba przebywać w okolicy toalety lub szybko biegać.
Czekolada! Na szczęście jest! Jest 3-4 razy droższa niż w Europie. Nawet Terravitę mają! Jeżeli jakikolwiek inny produkt jest o smaku „czekoladowym” to oznacza, że nigdy obok czekolady nie leżał. Nawet polewa czekoladowa lodów z Maka, smakuje bardziej jak kakao niż czekolada.
Pieczywo. Chleb tylko tostowy, lepszy od tostowego u nas. Przynajmniej zgagi nie mam. Jednak szybko pleśnieje, dlatego kupno dużego się nie opłaca.
Aż mi się łezka w oku zakręciła, jak zobaczyłam ją w sklepie. Cenę skwitowałyśmy najpopularniejszym, polskim słowem.

Alkohol. O piwie już pisałam. Miałam ochotę spróbować chińskiego jabola, ale najtańszy kosztuje 18zł, więc stwierdziłyśmy, że lepiej zaoszczędzić pieniądze i wątrobę na Żubrówkę, która kosztuje 50zł za pół litra. Mamy w planie świętować nią 11 listopada, tak patriotycznie.
Jest jednak wiele rzeczy, za którymi będę tęsknić po powrocie. Bo gdzie w Polsce można zjeść tak potężny obiad jak tu i zapłacić 5zł?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz