poniedziałek, 5 września 2011

Targ rybny.

W niedzielę postanowiłyśmy zwiedzić coś oddalonego od centrum. Wybrałyśmy targ rybny, chcąc spróbować czegoś dobrego i jednocześnie będącego tutejszą specjalnością. Tajwan słynie z owoców morza i ryb, są tutaj tanie jak barszcz. Patrząc na mapę wydaje się, że Taichung leży nad samym morzem i dotarcie nad brzeg to tylko kilkanaście minut. Dzisiaj przekonałam się, że byłam w dużym błędzie. Z dworca głównego jechałyśmy półtorej godziny do głównego portu. To jeden z najważniejszych na Tajwanie, stąd do Europy trafiają komputery Dell, Asus i Acer, a także setki tysięcy produktów Made In Taiwan. Mieści się tu też targ rybny, na który przyjeżdżają okoliczni mieszkańcy. Kiedy mówiłyśmy, że przyjechałyśmy z Taichung, ludzie strasznie się dziwili, dla nich taki targ i to co się na nim sprzedaje to normalka. Oczywiście wielu ludzi bardziej niż zakupy interesowałyśmy my, pokazywali nas palcami i robili zdjęcia. Śmieszne, bo właśnie zrozumiałam dlaczego turyści z Azji robią w Europie tyle zdjęć- wszystko tak się różni, że nie sposób się powstrzymać. Po powrocie stwierdziłyśmy, że na pewno tam wrócimy.
Pani sprzedająca guajawy.


To wszystko rybska i inne owoce morza.

Ślimaki różnych rozmiarów, smakują jak... czosnek.


Nie spróbowałam, ale to chyba śliwki w karmelu, całkiem apetycznie wyglądają, spróbuję następnym razem.
Oczywiście dla mnie, kompletnie nie nawykłej do owoców morza, wszystko było nowe. Dlatego zrobiłam około 100 zdjęć. Najbardziej ciekawe były jednak kalmary na kijkach szaszłykowych. Smakują jak kurczak, są serwowane w ostrej papryce i sezamie. Pycha!




Najciekawsze "okazy" z targu, niestety nie można było ich spróbować na miejscu, a w akademiku nie ma kuchni, więc pozostało tylko oglądanie:






Mina jak u polskiego dresiarza.
 
Ostrygi.






Wodorosty. Jadłam kiedyś w sosie sezamowym. Pychota.


To też wodorosty, co Wam przypominają?






Smutne rekiny



Kawałek ośmiornicy.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz