środa, 26 października 2011

Zgrzyt...

Podczas jednej z nocnych rozmów z Zośką, zdałam sobie sprawę z czegoś tak obrzydliwego, że aż ciężko mi to pojąć. Oczywiście, wiem że dla niektórych Tajwańczyków posiadanie ‘białych przyjaciół’ to taki szpan jak dla polskiego sześcioklasisty posiadanie najnowszego modelu telefonu komórkowego. Nie ważne, że widzicie się tylko 2 razy w życiu, ważne jest żeby zrobić sobie z nim zdjęcie i wrzucić na Facebooka i oczywiście! Dodać do znajomych! Trzeba wszystkim pokazać, że się MA! Ok, nie szkodzi mi to, jeżeli mają z tego radochę, to ok. Ale jest i druga strona, o której opowiedziała mi Zosia i która dosłownie doprowadziła mnie do furii. Zosia chciała coś kupić w sklepie, ale nie mogła dogadać się ze sprzedawczynią(młoda laska) po chińsku, zaczęła więc po angielsku i zaczęło się. Głupia koza- sprzedawczyni odmówiła rozmowy po angielsku, wytykając Zośce, że skoro jest z Azji to musi mówić po chińsku i zaczęła się jej czepiać. Zośka tłumaczy ciemniakowi, że jest z Korei, a nie z Chin ani Tajwanu, więc NIE, NIE MUSI. Laska się wkurza i Zośka wychodzi ze sklepu wściekła. Nie jest to jedyna sytuacja, w której wychodzi na jaw ludzka interesowność. Biedna Zosia miała też kilka sytuacji, w których wręcz dawano jej do zrozumienia, że jest gorsza i że nie ma z nią o czym porozmawiać bo jest Koreanką. Strasznie mi się zrobiło głupio, bo do mnie ludzie odnoszą się z sympatią, a Zośka ma takie przygody. Teraz kiedy jesteśmy gdzieś razem, zawsze mi się to przypomina i już nie czuję takiej sympatii do przypadkowo napotkanych ludzi. Cóż, świnie znajdą się wszędzie.
Na Tajwanie mówi się "Małżeństwo to koniec miłości", w Korei "Małżeństwo to koniec życia".
Z takim podejściem po co w ogóle brać ślub?
Wielu Azjatów ma wręcz obsesję na punkcie białych kobiet. Chcą mieć białe żony i wyjechać do ich kraju. Ciężko to naprawdę pojąć, bo często nie chodzi o jakiekolwiek uczucie, ale o emocje podobne do kupienia białego luksusowego samochodu. Wszyscy koledzy zazdroszczą, status społeczny wzrasta, masz coś czego nie ma Twój kolega. No i do tego możesz dostać zieloną kartę. Zastanawiam się na jakiej zasadzie zawiera się tutaj związki małżeńskie, skoro niektórzy mówią wprost, że wzięli ślub bo rodzice tego chcieli, albo kobiety mówią, że chciały mieć dziecko więc należało kogoś szybko znaleźć. Gdzie tu miejsce na jakieś uczucia? Ok., wiem że to nie reguła, ale opiszę sytuację, która przytrafiła się mi osobiście i pokazała mi jak skrajnie można podejść do kwestii małżeństwa.
Szłam sobie po śniadanie, kiedy drogę zajechał mi jakiś chłopaczek o wyglądzie komara(szpara między zębami, odstające uszy i wzrok wariata). Z zachwytem zapytał mnie:’Jesteś studentką z wymiany?, krzywiąc się i uciekając(zatrzymał mnie na środku ulicy) odkrzyknęłam „Tak” i śmignęłam na chodnik. Zaparkował skuter i pobiegł za mną. „Bo ja bym chciał się uczyć angielskiego, a tutaj ciężko znaleźć kogoś do nauki”, ciekawe że dzień wcześniej rozmawiałyśmy o tym z dziewczynami, że można tak dorobić, „Zapłacę Ci 500 dolarów za godzinę lekcji”. Pomyślałam sobie, no dobra, stawka super, pieniądze potrzebne, koleś mówi po angielsku całkiem dobrze, ok. Wymieniliśmy się numerami telefonów i ustaliłam termin pierwszej lekcji na poniedziałek 17:00 w bibliotece. Już na początku Edward zapytał mnie „Jesteś mężatką?” no i tutaj mnie totalnie zatkało, acz doświadczenie z Holandii szybko mi pomogło: „Nie, ale jestem zaręczona i biorę ślub w sierpniu”. Entuzjazm Edka szybko opadł i wystawił kawę na ławę- on chce się uczyć angielskiego, bo chce mieć Amerykańską żonę. Jest bardzo zajęty, bo pracuje w ubezpieczeniach, więc cały dzień jeździ i podpisuje z ludźmi umowy, on nie ma czasu na jakieś randki czy coś takiego i ja, skoro nie mogę zostać jego żoną, mam go nauczyć jak bardzo szybko poznać i poślubić Amerykankę. Bardzo musiałam się powstrzymywać, żeby nie wyśmiać go i nie powiedzieć mu co tak naprawdę myślę o tym planie(wyobraziłam sobie go z Kają, naszą Amerykanką, która podnosi ciężary i jest od niego o jakieś 20cm wyższa). Cały mój plan lekcji szlag trafił. Jedyne co mogłam z siebie wydukać to „eee” i „ehhhm”. Stwierdziłam, że niestety nie potrafię go tego nauczyć, ale możemy po prostu rozmawiać o życiu na zachodzie, różnicach kulturowych itp. Edek się zgodził, acz dalej cisnął, że on chce się uczyć „american life” bo chce mieć „american wife” . Pierwsza lekcja poszła nawet całkiem, rozmawialiśmy o small talk i o tym jak zagadywać ludzi i rozpoczynać znajomość. Jednak  Edek sprawił na mnie wrażenie wariata, który uciekł z czubków i zaczęłam się go bać, chociaż ma jakieś 150cm wzrostu i waży 30kg. Po tym jak Edek zaczął do mnie dzwonić codziennie wieczorem(nie odbierałam), stwierdziłam że dla własnego bezpieczeństwa lepiej zrezygnować. W końcu odebrałam. Edek zaprosił mnie na kolację, odmówiłam grzecznie tłumacząc po raz kolejny, że jestem zaręczona, a poza tym przecież mówiłam mu, że nie będziemy przyjaciółmi i na nic nie ma liczyć bo poskarżę się mojemu narzeczonemu, a ten może mu zrobić krzywdę. Bardzo zawiedziony przeprosił mnie i się rozłączył. Po 15 minutach znowu zadzwonił, tym razem żeby mnie poinformować, że on jednak nie ma czasu się uczyć angielskiego. Dawno nic mnie tak bardzo nie ucieszyło! Jednak ogólna refleksja jest bardzo smutna. Nie wiedziałam, że ktoś tutaj może mnie potraktować jak towar. Smutne jest to że oni myślą o białych kobietach, i ogólnie o kobietach w takich kategoriach. 

1 komentarz: