piątek, 14 października 2011

Smoka Wawelskiego historia prawdziwa.

Pewnej nocy odkryłam tajemnicę szewczyka Dratewki. Tak naprawdę szewczyk Dratewka nazywał Sze Czy Dang (czyli: Ekstrawaganckie jedzenie z patelni) i był właścicielem sieci bud z chińskim jedzeniem, prekursora takich sieci jak KFC czy McDonalds. Sze Czy przybył do Krakowa negocjować z Krakiem wejście na krakowski rynek. Krak jednak nie chciał się zgodzić, a negocjacje trwały bardzo długo. Sze Czy postanowił użyć podstępu. Przywiózł z Chin jajo smoka, które ukrył pod Wawelem. Kiedy smok się wykluł karmił go najlepszymi kąskami do momentu kiedy wyrósł i upasł się, dostatecznie do tego by móc nim szantażować Kraka. Jeżeli Kraków nie chce jeść chińszczyzny to sam zostanie zjedzony przez smoka, stwierdził Sze Czy. Smok zaczął terroryzować Kraków, ludzie bali się wychodzić z domów. Kiedy Krak zgodził się w końcu podpisać umowę, wniebowzięty Sze Czy postanowił zrobić przyjemność swojej bestii i nakazał przygotować swoją firmową potrawę- barana w ziołach z sekretną przyprawą zwaną Wei Dzi. Smok pożarł barana z apetytem i położył się spać. Około 3 w nocy obudziło go potworne pragnienie, pobiegł więc nad Wisłę napić się wody, jednak żadna ilość nie mogła zabić pragnienia. Pił więc i pił, i pił, i pił, aż w końcu pękł z hukiem. Następnego ranka Krak zerwał umowę z Sze Czy napuszczając na niego sanepid, który zamknął wszystkie budy. Wściekły Sze Czy powrócił do Chin gdzie zbił majątek na przyprawie Wei Dzi, zwanej po polsku glutaminianem sodu.
Smok Wawelski pękający z hukiem.
Powyższa historia jest oczywiście w całości zmyślona przeze mnie. W piątek głodna jak… smok(?) pobiegłam kupić sobie kolację na nocny targ. Wybrałam sobie kurczaka w sezamie. Pani sprzedawczyni chciała, żeby jej kurczak bardzo mi smakował i posypała moją porcję wszystkimi możliwymi przyprawami. Spałaszowałam kurczaka, pokręciłam się po okolicy i wróciłam do akademika. Około 3 w nocy obudziło mnie pragnienie, którego żadna ilość wody nie mogła ugasić, sen miałam z głowy. W końcu zrozumiałam, czym była dziwna szara przyprawa. Miejscowi zajadają ogromne ilości glutaminianu sodu, używanego wszędzie w czystej postaci. O ile w Polsce też występuje we wszelkich Vegetach i gorących kubkach, to nigdy w takiej ilości. Mimo iż pochodzenie glutaminianu sodu jest naturalne- Japończycy otrzymali go z wodorostów, to może on powodować wiele chorób (z rakiem mózgu włącznie). Oczywiście przemysł spożywczy nigdy tego nie przyzna, bo jest on bardzo tanim polepszaczem smaku. Jakoś po ‘nocy z glutaminianem’ nie umiem uwierzyć w zapewnienia, że jest on nieszkodliwy, jeżeli tak to dlaczego w Korei Płd. zakazano jego używania? Dlatego będąc w Chinach czy na Tajwanie należy zawsze mówić „Bu jao wei dzi”- „nie chcę glutaminianu”, bo jeżeli nic nie powiemy dostaniemy pół słoika. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz