niedziela, 9 października 2011

Sobota w mieście kota.

W końcu wyjechaliśmy z Taichung. Miałyśmy jechać do Taroko(park narodowy na północy), ale zeszłotygodniowy tajfun narobił tam zniszczeń(m.in. autobus z turystami z Chin spadł z drogi do oceanu i jeszcze go nie odnaleziono, kto normalny jedzie podczas tajfunu, drogą wykutą w klifie?), więc musiałyśmy zmienić plany. Po negocjacjach z Kennym, który usilnie chciał nas wysłać do Tajpej, wybrałyśmy Miaoli, a właściwie jego nabrzeże. 
Wyjechaliśmy z Taichung o 10:00 i w tłumie(sobota to pierwszy dzień długiego weekendu) podróżnych, razem z Dżu Dzy(która chrumkała jak prosiak, ku uciesze nastoletnich pasażerek), pojechaliśmy na stację węzłową Changhua. Tajwańczycy- zapobiegliwi ludzie przeciągnęli przez wyspę kilka linii kolejowych, oddalonych od siebie. W razie trzęsienia ziemi, w którejś z części wyspy, łączność kolejowa nie zostaje zerwana. Niestety linie te łączą się ze sobą tylko w kilku miejscach i np. ze stacji Taichung do Taichung Port trzeba jechać dookoła, bo linie nie łączą się w mieście. Chcąc dojechać do nabrzeża Miaoli, które jest na północ od nas, musieliśmy zjechać na południe linią górską i tam przesiąść się na pociąg, jadący linią nabrzeżną. Tajwańskie pociągi też się spóźniają! Ale są czyste i mają klimę. Poza tym na dworzec nie wejdzie nikt kto nie ma biletu, więc nie ma żebraków i innych typów spod ciemnej gwiazdy jak na polskich dworcach.
Stacje są bardzo kolorowe i czyste.
Dekoracja na dworcu, to jest ten zając od magicznego zielska.
Wysiedliśmy w jednej z nadbrzeżnych wiosek. Fajne są te tajwańskie wiochy, sami miejscowi, nic pod turystów, mały ruch, w świątyni normalne modły, w porcie rybacy łatający sieci. Normalne życie. 
Kocio z Kociego miasta- Miao to po chińsku 'kot'. Chociaż znaczek 'Miao' z nazwy miasta Miaoli posiada inny ton i nie oznacza 'kota',  jest to moje 'naciągane' tłumaczenie.
Roślinki są tutaj wszędzie, nawet jeżeli dom to waląca się buda trzeba go jakoś upiększyć.
Suszarka.
Domek, w którym bym mogła zamieszkać(oczywiście po lekkim remoncie).
Wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy wzdłuż plaży. Morze Południowochińskie jest ciepłe, ale nie odważyłabym się chyba w nim wykąpać, bo sprawia wrażenie brudnego, przynajmniej w tym miejscu. Do tego były duże fale, więc tylko moczyłyśmy nogi(a fale i tak zmoczyły resztę).

Ludzie zbierający małe skorupiaki, które później sprzedadzą na targu.

Ścieżka rowerowa, wzdłuż plaży.

Pod koniec dnia oglądaliśmy zachód słońca. U nas zachodziło, a w Polsce było w zenicie. Mimo iż było pochmurno, zachód był bardzo ładny, a później wiatr rozgonił chmury i leżąc w porcie, oglądaliśmy gwieździste niebo. I tak leżeliśmy, leżeliśmy, a morze było coraz bliżej i bliżej i w końcu któraś z fal zmoczyła nam tyłki i z wrzaskiem musieliśmy się przenieść wyżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz