wtorek, 3 stycznia 2012

Sylwester z jedynką

Wszyscy ‘nasi’ Tajwańczycy pchali nas do Taipei, że tam najciekawiej, bo stolyca, bo ‘zachodnio’, bo dużo można zobaczyć i najważniejsze… SZOPING w Taipei! Najlepsze miejsce na Tajwanie na szoping. Że jeżeli podobało mi się w Kaohsiung to Taipei jest jeszcze lepsze. ‘Szoping’ mnie kompletnie nie interesuje, a ‘zachodniość’ to już zupełnie, ale być w państwie o powierzchni Dolnego Śląska i Opolszczyzny i nie zobaczyć stolicy to grzech(chociaż znam Tajwańczyków, którzy mają po dwadzieścia parę lat i nigdy tam nie byli).
Memoriał Chang Kai Cheka
Teatr
Wybraliśmy termin na Taipei- sylwester. Chciałyśmy zobaczyć miasto, a przy okazji załapać się na noworoczne fajerwerki na Taipei 101(ji-ling-ji)- drugim co do wysokości budynku świata. Nie lubię spędów, ale taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć, chociaż trochę przeraziło mnie, to że w zeszłym roku pod 101 zebrało się 8 milionów ludzi(!). W tym było chyba nawet więcej.
Z Taichung do Taipei wyjechałyśmy o 10:00, całą drogę przespałam. Bałyśmy się, że będzie padał deszcz- Taipei jest bardzo deszczowe, o tej porze roku pada praktycznie codziennie, a o słońcu można pomarzyć. Miałyśmy jednak niesamowite szczęście i przez całe 3 dni nie padało(Rainy była w dobrym humorze ;). 31 grudnia zobaczyłyśmy Memoriał Chang Kai Cheka, Teatr Narodowy i Muzeum Historyczne, a także dzielnicę Ximen. 
Muzeum Historyczne polecił nam Woo Joo, który stwierdził że 'jest tam mnóstwo fajnych rzeczy nakradzionych z Chin'. Faktycznie wystawy bardzo ciekawe- wazy, srebro, figury z czasów różnych dynastii cesarskich. Ta 'kradzież' to raczej ratunek dla tych eksponatów, pewnie część zostałaby przez komuchów na kontynencie zniszczona, a po za tym te rzeczy przywieźli na wyspę ludzie, którzy po dziś dzień nazywają siebie 'Chińczykami', jako część swojej kultury, więc czy to kradzież?
Aha, jak się okazało, moje zdjęcia to 'kradzież' bo gdzieś między gablotkami przeoczyłam znaczek 'zakaz fotografowania', o czym poinformowała mnie miła pani, kiedy wychodziłam z ostatniej sali.




O 20:00 musieliśmy jechać pod 101, żeby zająć sobie dobre miejsce. Na miejscu byliśmy przed 21:00 i wybraliśmy najmiększy kawałek asfaltu na zamkniętej ulicy pod 101. W dobrym towarzystwie czas leci szybko i ani się obejrzeliśmy była 23:55. Kiedy światła na wieży wyłączono tłum wrzasnął ‘wow’, zaczęło się odliczanie, dziwnie było odliczać po chińsku ostatnie sekundy 2011. Łu-Sy-San-Er-Ji ‘Sin nien Kłaj le’, czyli 5-4-3-2-1 ‘Szczęśliwego nowego roku’ i trzasnęły fajerwerki. Fajnie było patrzeć jak z dymem idą te miliony tajwańskich dolarów.
Tak wyglądała ulica o 21:00
A tak w tym samym miejscu o 23:30
Około 21:00
24:00 w Taipei, 17:00 w Polsce




Tajwańczycy nie obchodzą Sylwestra tak jak my. Dla nich to raczej ‘moda z zachodu’, ważniejszy jest chiński nowy rok, który wypada na 23 stycznia(według kalendarza księżycowego, w przyszłym roku data będzie inna). Dlatego zaraz po zakończeniu pokazu, wstali i niektórzy nawet nie życząc sobie ‘szczęśliwego nowego roku’ ruszyli ku stacji metra. Musieliśmy wyglądać super śmiesznie, bo my imprezowaliśmy już od 23:00, kiedy to w Seulu wybiła 24:00 i zaczął się 2012, a o 24:00 w pięciu językach zaczęliśmy się drzeć ‘Szczęśliwego nowego roku’. Miny Tajwańczyków- bezcenne. Jeszcze śmieszniejsze było to z naszego punktu widzenia, bo gdy w Taipei wybiła północ, w Polsce była 17:00. Tak więc była to najdłuższa sylwestrowa impreza w moim życiu- co najlepsze jeszcze się nie skończyła i potrwa do 23 stycznia, kiedy to przyjdzie chiński nowy rok. A tak w ogóle to na Tajwanie jest 101 rok, a nie żaden 2012, czyli koniec świata odwołany, Euro też!
To jaki w końcu mamy rok?
Problem był jeden. Duży problem. Nie mieliśmy zakwaterowania na tę jedną noc. Na szczęście nie było tak zimno jak miało być i nie padał deszcz. Plan był taki, żeby po fajerwerkach uderzyć do KTV(bar karaoke), prześpiewać całą noc, a później kontynuować zwiedzanie. Koreańczycy zrobili wywiad ze znajomymi z Taichung, którzy stwierdzili, że ‘wokół 101 jest mnóstwo KTV’, taaa jasne. Okazało się, że w okolicy jest tylko jedno i jak możecie się domyśleć zapchane po korek. Znowu zostaliśmy bezdomnymi. Japonki i Zośka postanowiły wrócić do Taichung, ale my, razem z Tajkami, nie dałyśmy za wygraną. Pojechałyśmy na Ximen(dzielnicę, na której miałyśmy zarezerwowany na następną noc hostel) i poszłyśmy do… całodobowego Maka. Jakież było moje zdziwienie, gdy weszłam do środka… 80% klientów spało z głowami na stolikach, w otoczeniu niedojedzonych hamburgerów i frytek, chrapiąc i sapiąc. Zajęłyśmy jeden ze stolików, zamówiłyśmy ‘zestaw śpiocha’, czyli frytki i hamburgera, oraz coś co nazwali kawą i ułożyłyśmy się do snu. Około 6:00 rano klienci zaczęli się budzić i zamawiać śniadanie. Teraz pewnie już kompletnie stracicie o mnie dobre zdanie(o ile jeszcze takie posiadacie), bo muszę się przyznać, że kiedy Wy odliczaliście ostatnie chwile 2011 roku, ja stałam w kolejce po rogala z serkiem...





Po 7:00 i po śniadaniu opuściłyśmy najlepszy hostel w Taipei i wyruszyłyśmy poszukać hostelu Zebra, w którym miałyśmy rezerwację. Taipeiczycy są cudowni, nawet jak kompletnie nie wiedzą, gdzie jest ulica o którą pytasz, udają że wiedzą i kierują Cię w kompletnie innym kierunku. W końcu dotarłyśmy do Zebry, zostawiłyśmy swoje rzeczy i wyruszyłyśmy na dalsze zwiedzanie.
Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz