wtorek, 10 stycznia 2012

Naprawdę blada twarz

Uwaga! Poniżej znajdują się zdjęcia mojej twarzy bez makijażu, osoby wrażliwe czytają i oglądają na swoją własną odpowiedzialność. Amen.



Wczoraj zdałam ostatni egzamin sesji zimowej- pisemny chiński. Jeszcze tylko kilka formalności dzisiaj i będę miała ferie. Żeby jakoś sobie ‘odbić’ sesję postanowiłam spróbować tutejszych zabiegów kosmetycznych. Dziewczyny polecały mi specjalną kaszkę, która(oczywiście) wybiela skórę ‘od środka’, spróbowałam i o dziwo jest całkiem dobra na śniadanie. Są dwie opcje, jedna z fioletową, druga z zieloną fasolą(obydwie na słodko) i zastępują mi płatki z mlekiem. Na razie nie widzę, żebym jakoś przesadnie zbladła, może trzeba jeść tylko to. 

Jest jednak jeszcze coś, co bardzo mnie ciekawiło- oczyszczanie twarzy za pomocą nitki i mąki. Zabieg wykonują panie na każdym targu, zawsze ustawia się do nich kolejka Tajwanek. Takie oczyszczanie twarzy ma tutaj wielowiekową tradycję i ma też znaczenie symboliczne. Wykonuje się je przed ważnymi wydarzeniami w życiu, szczególnie dużymi zmianami typu przeprowadzka, zmiana pracy, ślub czy rozwód. Chodzi o to by symbolicznie pozbyć się ‘starego życia’, wraz ze ‘starą twarzą’. Przed tradycyjnym chińskim ślubem matka panny młodej powinna wykonać na niej taki zabieg, przyniesie to dziewczynie szczęście i podobno sprawi, że ta będzie piękniejsza. Wszystkich od razu zapewniam, że ślubu nie biorę( ani się nie rozwodzę), a po prostu postanowiłam spróbować ‘nitkowania’ z ciekawości.
W obstawie K. i R. po egzaminie udałyśmy się na pobliski targ. Pani strasznie się ucieszyła jak zobaczyła moją białą facjatę, posadziła na foteliku, przykryła narzutką z… Hello Kitty(żebym nie uciekła), na głowę założyła mi opaskę i zaczęła pokrywać moją twarz mąką. Kiedy już byłam biała jak duch, wyciągnęła kawałek nitki, splątała ją sobie między palcami i zaatakowała moje brwi. Wrażenia były na początku straszne, bo musiałam mieć zamknięte oczy i słuchałam tylko podekscytowanych komentarzy dziewczyn  „Ty, ona jej tych brwi nie skraca, ona je wyrywa…”. Już wyobrażałam sobie siebie bez brwi, kiedy pani zaczęła mi jeździć wokół nich czymś metalowym, co w dotyku przypominało żyletkę. Wtedy naprawdę spanikowałam, ale tylko zacisnęłam pięści pod Hello Kitty i znosiłam ból. Kiedy pani skończyła z moimi brwiami zaatakowała czoło, co było całkiem przyjemne, takie lekkie uszczypnięcia, jednak kiedy zeszła na skronie, oczy zaszły mi łzami, więc znowu je zamknęłam. Za mną w kolejce czekały jeszcze dwie dziewczyny, a przechodnie, którzy dojrzeli ‘jak skubią’ białą, zaczęli się zatrzymywać i gapić. K. i R. stały nade mną z aparatami i rozśmieszały, stwierdziły że teraz to już jestem taka blada, że mogą mnie sprzedać i za tą kasę polecieć na drugi koniec świata(to chyba znaczy, że do Polski). Pani skończyła mnie ‘skubać’, zmyła mi resztkę mąki z twarzy i powiedziała, że następnym razem też mam do niej przyjść. Następnego razu nie planuję, ale to było bardzo fajne przeżycie. Muszę powiedzieć, że twarz mam gładką i bladą jak ściana, a brwi super profesjonalnie wyregulowane.  Wiem, że niektórzy zaraz zaczną pukać się w czoło i załamywać ręce nad warunkami sanitarnymi, że na bazarze, że pani nie miała jednorazowych rękawiczek, ani atestu z PZH, że tak się robić nie powinno, bo żółtaczka, wąglik i dziura ozonowa. No cóż, jakbym się bała to bym prawdopodobnie siedziała teraz w Polsce, a nie na Tajwanie, a jak dostanę jakiegoś ‘parcha’(uwielbiam to słowo!), to nie omieszkam się podzielić(zdjęciami oczywiście). 






A już jutro specjalnie dla Was: "Zalewaja robi sobie tradycyjny, aborygeński tatuaż na twarzy" :)
O taki:
 Albo taki:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz