poniedziałek, 9 stycznia 2012

Aj lof ju Kaczy Dole! część 1.








































Muszę to jednak przyznać. Lubię Kaczy Dół. Ostatnio nawet stwierdziłam, że dorobiłam się tutaj kilku ulubionych miejsc. Moje małe podsumowanie zmusiło mnie do przyznania racji Tajwańczykom, że najlepsza rozrywka w Taichung to jedzenie. Większość moich ulubionych miejsc to knajpy. Są takie, w których jadam prawie codziennie, są takie do których wybieramy się rzadko, ale bardzo przypadły nam do gustu. Mimo, iż przypisałam im numerki nie jest to ranking, kolejność jest przypadkowa.


1.       Tajwańskie Muzeum Sztuki









Najpiękniejsze miejsce w mieście. Wstęp za darmo, co półtora miesiąca zmieniają wystawy. Głównie pokazują tutaj sztukę nowoczesną, ale mimo tego że nie za bardzo za nią przepadam lubię tu wstąpić. Niestety w środku nie można robić zdjęć. Muzeum otoczone jest parkiem, w którym w weekendy przesiadują rodziny z małymi dziećmi. Dzieciaki skaczą po rzeźbach jak koniki polne i nikt ich nie goni ani nie wrzeszczy. Rano(około 6:00) dorośli ćwiczą tutaj Tai Chi, a wieczorem są darmowe lekcje tańca towarzyskiego, w których uczestniczą głównie starsze pary. Bardzo miło się patrzy na staruszków, którzy uczą się tańczyć tango, czy walca. Trzeba przyznać, że starsi Tajwańczycy potrafią się bawić o wiele lepiej niż młodsi.

2.       Nocna knajpa na Xuefu Rd.




To miejsce, które uratowało nas od śmierci głodowej już wiele, wiele razy. Kiedy wracamy skądś po 23:00 i wszystko, oprócz ‘7 eleven’ jest zamknięte, ‘nasza knajpa’ jak o niej mówimy, jest najlepszym miejscem. Panie już nas znają i nawet całkiem dobrze się dogadujemy po chińsku. Na śniadanie lubię tutaj zjeść omleta i zapić go mlekiem sojowym(na początku wydawało mi się ochydne), a wieczorem zjeść fioletową pyzę i wypić herbatę z mlekiem. Uwielbiam kolor tych pyz- nazywają się Bao Dzy(nie mylić z Biao Dzy, bo to znaczy, to samo co po polsku k***), są zrobione z mieszanki mąki i słodkiej fioletowej fasoli. W ofercie jest jeszcze mnóstwo pierogów, kanapek i innych przekąsek, wszystkie robione na miejscu, nic mrożonego czy odgrzewanego w mikrofalówce. Co do wyglądu knajpy, to większość miejsc, w których jadają tubylcy wygląda właśnie tak. Dziwne jest to, że im bardziej ‘zachodnio’ wygląda knajpa, tym gorsze oferuje jedzenie.


3.     Pierogarnia na Renyi St.

Zupa z wodorostów

Według mnie najlepsze pierogi i zupa kukurydziana w okolicy. Zupa przypomina nasze zupy- jest gęsta i pływają w niej kawałki kukurydzy i kurczaka. Jedyną rzeczą, za którą tam nie przepadam jest zupa z wodorostów z mięsnymi kulkami. Zapach wodorostów kojarzy mi się raczej z wodą z Bałtyku, niż zupą. Za to pierogi są absolutnie bezkonkurencyjne. Z mięsem/krewetkami/warzywami, wszystkie są pyszne, a do tego można zamówić je albo smażone albo gotowane na parze. Kosztują od 40 do 60 groszy za sztukę!

4.   Herbaciarnia Lattea
Najlepsza z japońskich zielonych herbat(przy okazji jedna z najdroższych)
Matcha/Muocha
Sok z winogron
B.T pije zieloną ze śmietaną

Pamiętacie ten głupi kawał 'Ilu Polaków potrzeba żeby wymienić żarówkę?', okazuje się że Tajwanek potrzeba aż 4!
Kelnerki z Lattea wymieniają żarówkę.
Lattea to sieć herbaciarni z Taipei. Pierwszy raz zabrała nas tutaj Amanda, bez niej pewnie nigdy byśmy tam nie trafiły. Dla młodych Tajwańczyków jest to jedno z bardziej lanserskich miejsc, dlatego pewnie A. nas tam zabrała. Wybaczam Lattea to lanserstwo, ale tylko z powodu herbaty jaką serwują. Pychota. Oferta nie jest rozbudowana, ale naprawdę można się uzależnić od ich zielonej herbaty ze śmietaną, czy soku z winogron z mleczną pianką, a już na pewno od japońskiej zielonej herbaty Muocha. Fajnie się tutaj siedzi i obserwuje młodych Tajwańczyków, jak przychodzą razem na herbatę, po to żeby po 2 minutach podłączyć się do Facebooka i kompletnie przestać się do siebie odzywać. Można też poobserwować modę. Na przykład teraz szalenie modne są szkła kontaktowe powiększające oko(większe niż tęczówka), a do tego ramki okularów, ale koniecznie bez szkieł, do tego tapeta tak gruba, że można szpachelką skrobać(oczywiście wybielająca). Dziewczyny w takim zestawie, w najlepszym wypadku wyglądają jak chore, w najgorszym jakby się już zaczynały rozkładać... Oczywiście bywają też dziewczyny wyglądające przecudnie, tak czy siak miło się siedzi i z ukradka obserwuje i coraz częściej rozumie jak komuś obrabiają tyłki…

5.     Knajpa z kluskami i omletami na nocnym targu Zhongxiao
Tak wygląda przód knajpy.
A tak jej wnętrze.

Można się spokojnie przypatrywać pracy w 'kuchni'
A później zjeść coś dobrego. Tutaj moje ulubione danie.
A to omlet z ośmiornicą.
Tutaj zabrała nas Kay, a właściwie my ją zaciągnęłyśmy chcąc zjeść jakiś makaron, a nie mając tłumacza. Włosi mają się za speców od makaronu, ale coraz bardziej wydaje mi się, że Chińczycy ich już dawno pobili na tym polu. Moje ulubione kluski, to takie w orzechowym sosie z wołowiną(tutaj jest tania) i zielskiem, brzmi to jak super luksusowe danie, w super luksusowej restauracji, jednak w rzeczywistości, knajpa to po prostu przerobiony garaż, przed którym stoi coś w stylu kuchni polowej. Można tutaj zjeść jedną z tajwańskich specjalności- omlet z ośmiornicą. W smaku i konsystencji mało ma to wspólnego z omletem, bardziej coś pomiędzy surowym ciastem, a galaretką. Mimo to, mi smakuje, chociaż wielu moich znajomych twierdzi, że konsystencja jest obrzydliwa i dlatego za nim nie przepadają. Duży plus za sos, który smakuje jak zrobiony z wiśni, tylko że na słono. 



Ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz