czwartek, 1 grudnia 2011

Taroko hurrra hurrra!

Uwaga!
Autorka ostrzega wszystkie osoby blisko z nią spokrewnione(szczególnie rodziców), panikarzy, histeryków i tzw. ludzi rozsądnych. TEN POST NIE JEST DLA WAS, ale skoro go już czytacie to na własną odpowiedzialność*


Doczekałam się! W końcu, po odliczaniu dni, pieniędzy i pewnych komplikacjach związanych z rezerwacjami hotelu, dotarliśmy do mojego absolutnego nr. 1 na mapie Tajwanu- parku narodowego Taroko. Międzynarodową polsko-tajsko-japońsko-koreańsko-amerykańską ekipą, pod przywództwem inżynier Lejnaty, zdecydowaliśmy spędzić tam weekend. Taroko położone jest na północno-wschodnim wybrzeżu Tajwanu. Z Kaczego Dołu ciężko tam dojechać, ogólnie zachodnie wybrzeże jest bardziej dzikie i ciężej się tam dostać i wydostać. Z Taichung wyjechaliśmy w piątek o 8:45 do Taipei, gdzie przesiedliśmy się na pociąg do naszego pierwszego przystanku Hualien. Strasznie lubię jeździć pociągiem, a tym razem podróż była szczególnie przyjemna bo jechaliśmy brzegiem oceanu. Z jednej strony fale rozbijające się o skały na brzegu, a z drugiej wysokie, skaliste góry. Siedzisz w pociągu i między jednym tunelem, a drugim obserwujesz jak rybacy na kuterkach rozkładają sieci. Z wrażenia o mało nie zaczęłam piszczeć…


Mówiąc szczerze to bałam się jechać do Hualien. Było to miasto, które mogłam wybrać zamiast Kaczego Dołu, dużo o nim słyszałam, że piękne, że góry, że ocean. Na szczęście okazało się że Hualien to po prostu totalne zadupie, a mój Kaczy Dół(który nawet polubiłam, przyznaję) jest o niebo lepszy. Ok., może i miasto jest ładnie położone, otoczone górami i ma plaże, nawet zaraz obok uniwersytetu, ale pogoda zmienia się za szybko, jak to w górach i naprawdę nic, ale to nic się nie dzieje. Nawet miejsca żeby porządnie zjeść, ciężko znaleźć. Co do owego ‘piękna’ Hualien, to okazuje się że Tajwańczycy mają je za piękne, bo chodniki są wyłożone marmurem(daje to efekt jak na polskim cmentarzu). Do tego więcej tajfunów, trzęsień ziemi i nieustanne zagrożenie tsunami, dziękuję, wolę mój Kaczy Dół.

Jednak hostel mieliśmy wspaniały, fajnego gospodarza, który doradził co zobaczyć, a z czego zrezygnować, gdzie wypożyczyć skuterki i wyjechać z miasta, a jego dziewczyna powiedziała nam że mamy szczęście bo załapaliśmy się na doroczny festiwal muzyczny w Taroko. Po wieczornym zwiedzaniu miasta(czyt. Poszukiwaniu dobrego i taniego jedzenia) i przećwiczeniu ‘aborygeńskich tańców’(nie mylić z ‘tropieniem węża’ po kilku piwach), popadaliśmy jak muchy na super miękkich łóżkach z IKEI(na Tajwanie jest tylko jedna i o dziwo uchodzi za jedną z atrakcji Kaohsiung). Rano, oczywiście z opóźnieniem wyruszyliśmy do(UWAGA TUTAJ SIĘ ZACZYNA HEREZJA*) wypożyczalni skuterów. Sęk w tym, że na 9 osób, było tylko 3 z prawem jazdy, w tym 2 które wcześniej prowadziły skuter. Mi wcześniej zdarzyło się tylko zrobić 3 okrążenia wokół akademika i tyle mojej praktyki. Jednak ktoś musiał, a że nie ufam nikomu innemu w kwestii prowadzenia skutera, stwierdziłam, że lepiej się zabić własnoręcznie, niż zostać zabitym przez kogoś innego. Wypożyczyłam więc skuter na swoją ‘Driving Licence”- za którą posłużyła moja stara legitymacja studencka(z premedytacją nie oddałam jej UO). Nie ma na niej ani pół słowa po angielsku, wygląda mega profesjonalnie ze zdjęciem, pieczątkami i czarną okładką, więc pani w wypożyczalni stwierdziła, że to musi być polskie prawo jazdy. 
"Nie rób zdjęć, bo będzie dowód". Sorry R. nie mogłam się powstrzymać!
A Ai wcale nie jest przerażona.

Trochę się obawiałam wyjazdu z wypożyczalni na ruchliwą ulicę, ale jakoś poszło i po przejechaniu 400m do stacji benzynowej czułam się już pewnie. Zjedliśmy jeszcze śniadanie i wyruszyliśmy do Taroko. Moją pasażerką była Japonka Ai, dzielna dziewczyna nie bała się ze mną jechać, chociaż powiedziałam wprost, że to mój debiut. Wyjazd z miasta był łatwiejszy niż przypuszczałam, jechaliśmy równolegle do brzegu, zbliżaliśmy się do gór. Trasa przepiękna, najpierw pojechaliśmy na klify i tutaj droga zaczęła się robić coraz bardziej kręta i węższa, do tego mnóstwo tuneli, przez które jako pasażer boję się jeździć, dziwne że jako 'kierowca' nie. 






No i to by było tyle z wyjaśnień, pamiętajcie że czytacie to na własną odpowiedzialność*
Wjechaliśmy do Taroko i tutaj słowa nie wystarczą, a zdjęcia nie pokażą nawet połowy piękna, które widziałam. Niestety wciąż czekam na zdjęcia od kilku osób, więc pewnie lepsze zdjęcia znajdą się w następnym poście.














  
Flajin' foto seszyn...



CDN...

*autorka oświadcza, że nie ma zamiaru wysłuchiwać pouczeń o niebezpieczeństwie swoich czynów, ani obiecywać nikomu, że więcej już tak nie zrobi. Jednocześnie informuje, że powróciła z wycieczki cała i zdrowa, z wyjątkiem pokąsanych przez komary nóg. Może i jest gupia ale szczęśliwa jak nigdy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz