niedziela, 11 grudnia 2011

Jaka to zima jak śniegu ni ma?

Oto właśnie tajwańska aura postanowiła się zemścić na za cwanych obcokrajowcach i przyszła, przepowiadana przez wielu, osławiona i przerażająca jak hello kitty w ciemnej ulicy… TAJWAŃSKA ZIMA! Temperatura ‘spadła’ do + 15 stopni Celcjusza, wiatr urywa głowę, a wilgotność czuć w kościach. Przyznaję- jest zimno! ZIMNO! Dobra, dobra już widzę wasze kpiące uśmieszki ‘Że niby +15 to jest zimno! W Polsce jest 3 stopnie w dzień i to jest zimno!’ tak, tak, ale w Polsce Moi Drodzy macie szczelne okna i grzejniki(dzisiaj w supermarkecie znienawidziłam szczerze parkę, która kupowała elektryczny grzejnik, ja nie mogę trzymać czegoś takiego w akademiku!). Teraz siedzę sobie w pokoju na 9 piętrze i patrzę jak mój ręcznik upchnięty w szparę w oknie, buja się wesoło na wietrze, a przez środek pokoju, niczym suchowieje na pustyni przewalają się koty kurzu, wywiane spod szafy. Cóż, subtropik to nie tropik, a wilgotność mogę mierzyć bólem korzonków. Dzisiaj musi być jakieś 95% bo przez 40 minut próbowałam rano wyprostować nogi… Dobra, to byłoby na tyle narzekań, przejdźmy do opisu zimy na Tajwanie. Wygląda to tak:

Wczoraj, wylądowałyśmy na kończącym się już, festiwalu kwiatów pod, a właściwie ‘nad’ Taichung. Wyruszyłyśmy z akademika o 10:00, a na autobus do Xinshe(Sinsze), czekałyśmy 40 minut. O ile pogoda rano zapowiadała się pięknie, o tyle na dworcu wiało jak w Kieleckiem(to się inaczej mówi…), a w Xinshe zachmurzyło się i pod koniec zaczęło padać. Jednak droga do miasteczka była świetna, bo miałyśmy miejsca siedzące i na własne oczy mogłyśmy się przekonać, że Kaczy Dół to naprawdę dół. Autobus wjeżdżał krętą drogą w góry z których można było podziwiać panoramę miasta. Po przesiadce na darmowy bus w miasteczku, znalazłyśmy się na polach kwiatów. Dla nas- szału nie było, każdy kto chociaż raz jechał w czerwcu PKP na dowolnej trasie, widział pola zarośnięte makami, chabrami, rumiankiem, a jak jechał z Brzegu do Opola, to widział i takie pole:

Jednak świadomość, że w Polsce jest teraz szara zgnilizna(chociaż mam nadzieję, że niedługo spadnie śnieg), a tutaj wciąż kwitną kwiaty, była świetna. 




Minusem były tłumy ludzi, którzy tak jak my chcieli zobaczyć festiwal przed zamknięciem, a była to ostatnia szansa. Chociaż, momentami można było się pośmiać nad stylem bycia niektórych Tajwańczyków, którzy robili sobie zdjęcia ‘z łokcia’ wielkimi lustrzankami, albo przebierali swoje miniaturowe pieski w cieplejsze sweterki.
Skrzyżowanie szczura z psem, ke ai(słodkie)..
Nie zmarzłam wczoraj aż tak, czego nie można powiedzieć o naszych Azjatkach, które, oszukane przez poranne słońce ubrały się za lekko i trzęsły z zimna. Na szczęście pola, obstawione były budami z ciepłymi napojami i jedzeniem. My wybrałyśmy mrożone banany w czekoladzie. Pychota, chociaż Tajki patrzyły na nas ze zgrozą.
Muszę przyznać, że nie jestem wielką fanką orchidei, ale te które tutaj widziałam, naprawdę są niesamowite.


Moja wielka łapa jako punkt odniesienia.
Wracając do Taichung, zatrzymałyśmy się na chwilę w ‘7 eleven’, żeby zagrzać się i kupić coś ciepłego do picia. Na okładce ELLE znalazłam...Hello Kitty, zaczynam mieć lęki gdy widzę tego kota. Jest wszędzie, nawet w zupkach i na papierze toaletowym. A teraz jeszcze ELLE. Chyba zaczyna mi odbijać... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz