środa, 2 listopada 2011

Weekend w raju część 1.

Przepraszam, że ostatnio nie piszę za dużo, ale musiałam poświęcić trochę więcej czasu na naukę, żeby bez wyrzutów sumienia porzucić Kaczy Dół(Taichung) na całe 4 dni. Wyjechałyśmy w piątek o 7:00 rano i od początku mieliśmy ogromne szczęście. Pogoda była świetna, całe 4 dni słońca. Kierunek: południe Tajwanu- Tainan, Kaohsiung i Kenting.

Południe Tajwanu jest cieplejsze i bardziej słoneczne od północy, słynie również z większego umiłowania do tradycji i konserwatyzmu.  Tajwańczycy byli przerażeni tym, że chcemy same jechać do Tainan(‘ale tam nikt nie mówi po angielsku’). Godzina jazdy autobusem to dla nich jak dla nas podróż z Wrocławia do Gdańska PKP. Dlatego, chyba żeby być pewnym, że nie zginiemy, przyłączył się do nas kolega Koreańczyków- Sean. Okazał się być świetnym przewodnikiem, pokazał nam kilka świątyń, holenderski fort, ‘domek na drzewie’ i zaprowadził do swoich ulubionych knajp.
Dworzec w Tainan
Świątynia boga'od nauki i edukacji'
Prośby do boga edukacji. "Proszę usuń z dziennika te pały z matmy, nie będę już zasypiać na pierwszą lekcję"
Brama jednej ze świątyń


Może nie wiecie, ale kiedyś Tajwan był kolonią holenderską(w XVII wieku), a w Tainan wybudowali oni fort Zeelandia, który można zwiedzać do dziś. Kiedyś stał on nad samym brzegiem morza, ale później rzeka przepływająca obok zmieniła nieco swój bieg i teraz port stoi jakiś kilometr od brzegu. Strasznie mi się chciało śmiać, kiedy zobaczyłam w sklepie z pamiątkami tradycyjne, holenderskie chodaki Klompy.
Fort, co nie wygląda jak fort.

Obiad zjedliśmy w ulubionej knajpie Seana. Spróbowaliśmy tradycyjnych klusek ryżowych(nie wiem ja to inaczej przetłumaczyć bo nazwa ‘sticky rice cake’ nijak się ma do tego co na talerzu).
Sticky rice cake(w smaku jak gulasz)
Tajwańska tortilla
Słodko-kwaśna zupa rybna
A później spróbowaliśmy siekanego lodu z różnymi rodzajami galaretek w knajpie, która ma ponad 90 lat.
Siekany lód(owoce i żelki pod spodem)
Tajwańczykom należy się medal za robienie czegoś z niczego. Najlepszym przykładem jest miejsce, które nazwali „domek na drzewie”, a w rzeczywistości jest to po prostu opuszczony magazyn, w którym wyrosły drzewa. W Polsce w takie miejsce strach byłoby się zapuścić bo była by to melina okolicznych żuli, tutaj zaadaptowano ruinę i okolicę na park, w którym można odpocząć.
To jest foto relacja z Tainan, reszta podróży już jutro.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz