niedziela, 6 listopada 2011

Weekend w raju część 3.

W niedzielę wyruszyliśmy do Kenting. Strasznie się cieszyłam bo wcześniej obejrzałam zdjęcia Zośki, które zrobiła tam we wrześniu, ale zdjęcia nie oddają nawet połowy piękna tego miejsca.


Na szczęście po sezonie Kenting jest o wiele tańsze, więc mogliśmy się zatrzymać nad samym morzem, właściwie w centrum miasteczka(tylko jedna długa ulica). Przeczekaliśmy w hotelu, aż słońce zejdzie trochę niżej(w tej szerokości geograficznej opalanie się o 13:00 to totalna głupota), pokręciliśmy po okolicy i wyruszyliśmy na plażę. Amanda zabrała nas na swoją ulubioną, oddaloną od miasteczka i schowaną w zatoce. 

Po zachodniej stronie Kenting oblewa Morze Południowochińskie, a od wschodu Pacyfik. Tego wieczoru kąpaliśmy się w morzu, które nawet w listopadzie jest cieplejsze od Bałtyku, ale trzeba przyznać że jest też o wiele bardziej słone i moje próby nurkowania skończyły się łzawieniem i kichaniem. Gdy zrobiło się ciemno, siedliśmy sobie na skale i oglądaliśmy spadające gwiazdy. Jednak wszyscy byli już bardzo głodni, wróciliśmy do miasteczka i chcieliśmy znaleźć coś do jedzenia na głównej ulicy. Skończyło się próbowaniem wszystkiego po trochu, czego nie polecam, ale cóż głupota boli, a połączenie grillowanych grzybów i herbaty z mlekiem, nie może skończyć się dobrze…
Śmierdzące tofu- wcale tak nie śmierdzi i jest całkiem dobre.




Smażone grzyby.
Zhen Zhu Nai Cha(herbata z galaretkami i mlekiem).
Jakieś mięcho.
Jedna rzecz trochę mi nie przypasowała. Niby południe jest konserwatywne itd. a przed wieloma knajpami w Kenting tańczą prawie nagie laski(o ile można je tak nazwać) albo, co gorsza transwestyci. Fuuu! Kenny, ze wstydu strzelał oczyma po niebie, ale na tancerkach(dziewczynach) oko już zawiesił.
Po ewidentnym przeżarciu się na Kenting street, pojechaliśmy nad ocean dalej oglądać gwiazdy. Księżyc już zaszedł, więc widok był jeszcze piękniejszy, jakby ktoś rozsypał kaszę na niebie. Rozłożyłyśmy się wygodnie na ścieżce i jakoś żadna z nas(łącznie z Amandą) nie zwróciła uwagi, na Kennego, który wlazł na samochód. Leżeliśmy, leżeliśmy i nagle Kenny mówi: ‘Wiecie, Wy uważajcie tam na ziemi, bo w ostatnim miesiącu w Kenting złapano 46 Kobr i to w samym centrum”. Fajnie, że powiedział nam to po jakiś 15 minutach leżenia, ale w sumie paniki nie wywołał.
Szkoda, że po ciemku nie zauważyłam tego znaku.
Następnego dnia wróciliśmy w to samo miejsce- klif nad oceanem, żeby podziwiać wschód słońca. Niestety, było pochmurno, a wiatr wiał tak potężnie, że ciężko było ustać w miejscu(na szczęście wiał w stronę lądu). Spaliśmy jakieś 3 godziny, więc po wschodzie wróciliśmy do łóżek.





W pewnym momencie budzę się, zasłony pozaciągane, a Kenny skacze po pokoju i ze szczotką do zębów w ustach krzyczy „K*** zaspaliśmy, mamy 10 minut, żeby się wyprowadzić, jest 12:00!”, no więc w biegu opuściliśmy hotel, a że żar lejący się z nieba był nie do zniesienia, musieliśmy znaleźć miejsce, żeby przeczekać. Pojechaliśmy do portu rybnego, gdzie w portowej knajpie zjedliśmy śniadanie. Ciężko się było po nim ruszyć.
Sashimi, czyli surowa ryba+ wasabi i sos sojowy.
Zupa rybna. Zupy tutaj są raczej bez smaku, chodzi o to co w zupie pływa, a nie o samą zupę.


Po południu zwiedziliśmy punkt najdalej wysunięty na południe- park krajobrazowy Kenting. Z jednej strony morze, z drugiej ocean. Piękne miejsce, a do tego mają latarnie morską.





Niestety ostatni dzień w Kenting, spędziliśmy raczej w biegu, na zakończenie wykąpaliśmy się w morzu, zjedliśmy po kanapce z ‘7 eleven’ i wyruszyliśmy z powrotem do Kaohsiung.
Tutaj czekała na nas ostatnia atrakcja dnia- podróż szybką koleją. Normalnie nigdy byśmy się nią nie przejechały, ale Amanda znalazła w Internecie zniżkę 50% z legitymacja studencką(normalnie nie ma tutaj zniżek studenckich) i się zdecydowałyśmy. Normalnie podróż z Kaohsiung  do Taichung trwa jakieś 3 godziny, szybką koleją tylko 50 minut. Z jednej strony nikt nie chciał wracać do Kaczego Dołu, a z drugiej byłam strasznie ciekawa szybkiej kolei.

Tajwańska kolej wysokich prędkości  łączy Taipei(północ) z Kaohsiung(południe). Trasę o długości 335 kilometrów można przebyć w 90 minut(autobusem czy zwykłym pociągiem 4,5 godziny). Pociągi rozwijają prędkość 300km/h. Co do ceny biletu to powiem, że połowa trasy, ze zniżką studencką, kosztuje mniej więcej tyle co Intercity z Opola do Wrocławia(ze zniżką studencką), czyli 42zł. Dodam tylko, że z Opo do Wro(84 km) jedzie się 60 minut(+ ‘planowe opóźnienia’), a z Kaohsiung do Taichung(180) 50 minut.  W pociągu nie można głośno rozmawiać, trzeba wyciszyć komórkę, a jeżeli ma się objawy grypy należy założyć maseczkę na usta(to mnie przeraża, bo oni tak po ulicach chodzą).

Jestem trochę rozczarowana, myślałam , że po starcie(to chyba najlepsze słowo), wciska człowieka w fotel jak w samolocie, a tutaj nic. Kompletnie nie czuć tej szybkości. Kiedy na tablicy wyświetliło się „Następna stacja: Taichung” wszyscy zaczęli się krzywić. Stacja jest położona jakieś 8km od centrum, darmowe autobusy, dowożą ludzi na stację szybkiej kolei i z powrotem do miasta. Masz bilet na pociąg- jedziesz za darmo. Po takim weekendzie, nawet Kaczy Dół wydał się być ładniejszym i przyjaźniejszym miejscem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz