niedziela, 7 września 2014

Surrrrfffffing!


Razem ze mna, do Bostonu przybyla fala upalow. W miescie ciezko bylo wysiedziec, wszyscy uciekali do klimatyzowanych pomieszczen, a najchetniej z miasta, gdyz 1 wrzesnia Amerykanie swietuja jako swieto pracy i jest to dzien wolny.
L. i B. zdecydowali, ze tego dnia jedziemy na plaze i jezeli beda fale naucza mnie surfowac. Nie moglam sie doczekac, bo zawsze marzylam, zeby chociaz sprobowac. Niestety fale nie byly imponujace, a przyplyw zabral plaze, co grozilo ladowaniem na skalach. Przy moim szczesciu, surfing na normalnej desce z pewnoscia zakonczylby sie utrata kilku zebow i lacznosci tkanki kostnej.

Zabralismy ze soba jednak male deski, takie na mniejsze fale i dla zoltodziobow(czyli takich jak ja) i cale popoludnie smigalismy na falach. 
O tej porze roku woda w Atlantyku ma podobna temperature co Baltyk, ale jednak ze wzgledu na to ze siedzielismy w wodzie ponad 2 godziny, zalozylam(pierwszy raz w zyciu) pianke. Cudowna sprawa dla pan zmagajacych sie z cellulitem, mam jednak jedna rade, do ktorej sie sama nie zastosowalam, wysmarujcie sie filtrem, bo inaczej zafundujecie sobie 'rolnicza' opalenizne(mam biale slady po rekawach i nogawkach).


Pozniej odwiedzilismy lokalny surf shop i popedzilismy zjesc obiad. Zjadlam lokalny przysmak- homara. Homary sa tu tanie, bo odlawia sie je w okolicy, a ze temperatura oceanu w ostatnich latach wzrosla, jest ich coraz wiecej.


Wracajac zachaczylismy o miasteczko Lexington, na przedmiesciach Bostonu. Ale o tym w nastepnym poscie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz