czwartek, 4 września 2014

A tym czasem...


Pisze tego posta w autobusie z Hanoveru do Bostonu. Dzisiaj(28 sierpnia) jako ostatnia z nas 4 opuściłam Camp Merriwood. W poniedziałek wyjechały M. i J., wczoraj O., a ja zostalam do konca. Pracowalismy z Joe w dwojke, ale ze mielismy do nakarmienia tylko 40 osob, nie bylo zle, wrec calkiem wesolo, bo polowa obozu(w tym szefostwo) zleciala sie do pomocy przy sprzataniu. Wiec kiedy ja i Mark Miller mylismy naczynia, Judy(szefowa i mama wszystkich szefow) skladala talerze, Jimmy myl stoly, a Joe stal posrodku kuchni i wywracal oczami, bo tak samo dobrze jak ja wiedzial, ze po tym sprzataniu, wszystko w kuchni bedzie wywrocone do gory nogami. NIe mniej jednak, atmosfera byla swietna, a Judy tak sie przejela tym ze zostane sama w naszym domku, ze zaprosila mnie na noc do siebie. Nie skorzystalam, bo nie bylam jeszcze do konca spakowana. Wieczorem siedzielismy z Joe przy ognisku i delikatnie sprawe ujmujac, saczylismy wino, co skonczylo sie okropnym bolem glowy nastepnego dnia. Rano, wciaz nie bylam do konca zapakowana, jak to ja, ale na szczescie ze wszystkim zdazylam i o 10:00 Garry Miller zawiozl mnie do Hanoveru na autobus. 
Czas spedzony w Merriwood byl cudowny, strasznie sie ciesze, ze mialam takie szczescie i trafilam wlasnie tutaj. Rodzina Millerow jest swietna i mam nadzieje, ze kiedys sie jeszcze spotkamy. 

Teraz zaczyna sie moja podroz przez Stany. Trasa Boston- San Francisco- Waszyngton- Nowy Jork. Moje posty powinny byc teraz bardziej regularne, mam nadzieje, ze beda tak regularne jak Starbucksy(a wiec internet) na mojej drodze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz