wtorek, 3 maja 2016

Na tropie...



Nie dajcie sie zwiesc, wieza ma 86m, a do 1890r kosciol sw. Trojcy byl najwyzszym budynkiem Nowego Jorku.


Wydaje mi się, że jeszcze chyba nikt o zdrowych zmysłach nie zwiedzał Manhattanu szlakiem TJ Maxxów i Marshalsów(sklepy z przecenionymi ciuchami, akcesoriami itp. U nas nazywają się TK Maxx).  I tak w niedzielę, na wpół obłąkana, na wpół żywa, po imprezowaniu na Williamsburgu, snułam się po ulicach dolnego Manhattanu. Na szczęście po drodze co rusz wyrastały też Starbucksy, w których można było cieszyć się klimatyzacją, Internetem i kawą w rozsądnej(nie to co w Polsce) cenie. 

Nad miasto nadciągał deszcz, niebo zrobiło się stalowo szare, powietrze ciężkie i oblepiające. Dolna część wyspy jest bardzo gęsto zabudowana, to widać na mapach, ale dopiero kiedy człowiek znajdzie się na Broadway’u na wysokości Wall Street, ma wrażenie, że skurczył się jak Alicja zmierzająca do krainy czarów. Największe wrażenie zrobił na mnie ‘malutki’ kościół św. Trójcy, wyglądający jakby spadł z nieba i zajął ostatnie wolne miejsce. Sama giełda na Wall Street jest odgrodzona od ciekawskich turystów, antyglobalistów i zapewne licznych złych zakusów, grubym żelaznym płotem. Wyobrażałam sobie to miejsce o wiele bardziej filmowo, jest jednak bardzo ‘wgniecione’ między inne potężne budynki. 
Poszukiwania walizki jak na razie były bezowocne, postanowiłam więc zobaczyć miejsce pamięci po World Trade Center, a także jego nowe oblicze. Mimo tego, że okolica jest bardzo zatłoczona, to miejsce jest inne. Tutaj ludzie zwalniają, robi się cicho, a sam pomysł upamiętnienia ofiar, miejsca i tragedii jest według mnie niesamowity. Gdy stoi się nad fontanną upamiętniającą jedną z wież(dzisiaj są już dwie fontanny, wtedy była tylko jedna), słychać tylko szum wody. Patrząc na ogromną głębokość budowli, na miejscu której stała wieża, człowiek uświadamia sobie jak potężne były to budynki. W marmurze ogradzającym spad wyryte są imiona i nazwiska ludzi, którzy zginęli. Odwiedzający wtykają kwiatki w litery nazwisk.


Tam gdzie dzis rosna drzewa, stala poludniowa wieza WTC
 


Najwyzszy obecnie budynek w NYC, 541m, The One World Trade Center, zwany tez 'One' albo 'Freedom Tower'


I w tak niesamowitym miejscu przeżyłam… niesamowite rozczarowanie i złość. Gdyby głupota ludzka umiała fruwać, mieszkalibyśmy na Marsie już od setek lat. Czterech panów w wieku na oko 35-40 lat, ubranych tak by wrzaskliwe loga, złoto i cyrkonie nie dawały innym złudzeń, że są BOGACI, mija mnie z głośnym śmiechem. Panowie są najwyraźniej z Indii, albo Pakistanu, nie mówią po angielsku. Raczej drą ryje w swoim narzeczu, śmieją się i machają łapskami. Na dodatek co 10m, robią sobie selfie… uśmiechając się i wykonując różne gesty, raczej do miejsca i jego powagi nie pasujących, np. kciuki w górę czy znaki ‘peace’. To tak jak głupie dzieci robiące selfie w obozach koncentracyjnych… Amerykanie spacerujący czy stojący nad pomnikiem- fontanną, też raczej są zszokowani i zniesmaczeni grupką o arabskim wyglądzie i manierach małpek z zoo. Po jakiś 3-5 minutach do panów podchodzi policja i kulturalnie, acz zdecydowanie wyprasza z parku. Dodam jeszcze, że jedną z interweniujących jest kobieta. Panowie z jeszcze głośniejszym, acz już niewesołym skrzekiem opuszczają park.

Zdjecia zostaly wykonane nastepnego, slonecznego juz dnia.

Zaczynało padać, ale raczej lekko, więc postanowiłam przejść się kawałek deptakiem nad rzeką Hudson. Straciłam już nadzieję, że znajdę walizkę i postanowiłam pojechać do Bryant Park i zjeść najlepszą pizzę w mieście. Nie byłabym sobą, gdybym nie wyszła ze stacji metra złym wyjściem i przez dobre pół godziny nie szukała pizzerii. Zrządzeniem losu, gdy już miałam się poddać, wpadłam prosto na chiński sklep, na witrynie którego… stała najnowsza generacja ‘ruskiej torby z bazaru’. Była czarna i na malutkich kółeczkach, ale od razu wpadłyśmy sobie w oko. Kosztowała zawrotne 10$ i uratowała mnie przed powrotem w pudełku po telewizorze Borysa Sergiejewicza. Miły pan sprzedawca, który na moje odchodne ‘Have a nice Day’ odpowiedział swojskie ‘Sie sie’, złożył torbę w płaską paczkę i ukłonił się. Znalazłam pizzerię, wydaje mi się, że to jest jedno z tych miejsc, które pojawiają się i znikają, jak w Harrym Potterze, zjadłam 2 kawałki i postanowiłam jeszcze zobaczyć Brooklyn Bridge. Jako że nogi miałam jak… stępione ołówki(na pewno znacie to uczucie), postanowiłam podjechać tam metrem. Most jest naprawdę piękny, pogoda się wyklarowała i powietrze pachnące oceanem nieco mnie ‘otrzeźwiło’. Przeszłam przez most na piechotę i wsiadłam do metra po drugiej jego stronie. Wracałam na Brighton Beach, którą następnego dnia miałam opuścić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz