poniedziałek, 4 stycznia 2016

Sorry NY, обожаю русский язык!


Tak, tak, zaraz powiecie, że Zalewaja chyba mocno uderzyła się w głowę, a teraz gada bzdury.
Historia rozpoczyna się prozaicznie…
Nowy Jork miał być ostatnim przystankiem na mojej trasie. Zaplanowałam też spędzić w NYC swoje 25 urodziny. Powoli w portfelu zaczynało być widoczne dno, a właściwie czarna dziura. Może nie miałam jakiś cukierkowych wizji szopingu na 5th Avenue i koktajli na górnym Manhatanie, ale wiecie cupcake z jedną świeczką na trawniku w Central Parku to była całkiem miła perspektywa. Tym czasem dziecinne fantazje sobie, a życie, rzycią…

Ze swoją walizką-potworem wysiadłam z autobusu w cenrum Manhatanu, na Penn station. Z ludźmi, u których miałam nocować umówiona byłam na 18:30, była godzina 16:00, więc taszcząc walizę przez zatłoczone ulice, dotarłam do Starbucksa koło Times Square i zamówiłam sobie kawę, po drodze sprawdzając najbliższą stację metra. Teraz słowo o parze, która miała mnie przenocować. Podczas planowania podróży, dziewczyny polecały mi Couchsurfing. Dla niewtajemniczonych, jest to strona, na której ludzie z całego świata deklarują, że przenocują podróżnika w swoim domu za darmo, w zamian licząc na to, iż on przenocuje ich w swoim domu jeśli będą odwiedzać jego kraj. 

Znaleźć couchsurfing w Nowym Jorku nie jest prosto, ale mimo to określiłam swoje ‘wymagania’: mogę spać tylko u kobiety, ewentualnie pary. Po 3 tygodniach poszukiwań, zgodziła się mnie przenocować para z Brooklynu(jak się później okazało z jego krańców), na zdjęciu fajna para, ona piękna mulatka, on blondyn(jak go później nazwie kto inny ‘typowy Iwan’). On mówi trochę po rosyjsku, bo od małego trenuje hokeja pod okiem Rosjanina, ona wydaje się bardzo pozytywna, jest kelnerką gdzieś tam, gdzieś tam.
Podają mi numer linii metra, którą mam do nich dojechać, tłumaczą gdzie wysiąść i gdzie pójść na miejscu. Metrem jedzie się godzinę, mamy się spotkać na miejscu pod Dunkin Donuts, wysyłają mi swój adres dzień wcześniej.

Nowojorskie metro.
 Wsiadam do metra, jadę godzinę, wysiadam na stacji Brighton Beach, idę pod Dunkin Donuts, czekam, czekam, czekam… Nikt się nie zjawia. Zaczyna się robić ciemno, idę więc pod wskazany adres. Patrzę na tabliczkę z nazwiskami, ani jego, ani jej nie figuruje na liście, jest za to 98% słowiańskich… Wjeżdżam windą na piętro, znajduję drzwi, dzwonię. Otwiera on i wybałusza na mnie oczy, za chwile pojawia się w drzwiach także ona i po krótkiej wymianie zdań dowiaduję się, że ona się rozmyśliła i że mam spadać. Ogólnie atmosfera robi się nerwowa i po chwili bluzgając we wszystkich możliwych językach, taszczę walizkę z powrotem do windy. Łzy ciekną mi po policzkach mimowolnie, w portfelu mam 250$, jestem na kompletnym zadupiu, jest piątek, wszystkie tanie hostele zabite turystami. Żeby było mi jeszcze weselej gdy znoszę walizkę ze schodków pod klatką, odłamuje się rączka, a walizka ze smętnym ‘trach’ spada na dół. Koniec.
Siadam na walizce i zaczynam wyć. Nie wiem co mam zrobić, gdzie mam pójść…
Podchodzi do mnie kobieta z rowerem i z twardym akcentem pyta ‘What happened? Why are you crying?’(Co się stało, czemu płaczesz?), na co ja dławiąc się własnymi łzami odpowiadam ‘O Boże… Because…’, nie daje mi skończyć ‘Mówisz po rosyjsku?’, ‘Tak’, ‘Co się stało?’, opowiadam jej naprędce historię, co ona kwituje ‘Wstawaj i bierz walizkę, dasz radę czy mam zadzwonić po syna, żeby wniósł? Chodź będziesz spać u dziadka.’
Teraz, żeby wszystko było jasne. Brighton Beach to położona nad oceanem, jedna z dzielnic Brooklynu. Nie jest zbyt piękna, ale na pewno bardzo gościnna, bo zamieszkują ją w większości Rosjanie i imigranci z byłego Związku Radzieckiego.
20 minut po tym jak zatrzaśnięto mi drzwi przed nosem, siedzę w kuchni na ósmym piętrzę i piję herbatę z koniakiem na uspokojenie. Przy stole siedzi Borys Sergejewicz, emerytowany księgowy, Denis, który pobiera u Borysa Sergejewicza korepetycje z matematyki, moja bohaterka, anioł- stróż Marina, krząta się po kuchni i przeklina tę ‘Bladź’ z 6 piętra, która mnie zrobiła w bambuko. Wszyscy zadają mi najróżniejsze pytania, poczynając od tego gdzie się nauczyłam mówić po rosyjsku, przez to co robię w stanach, kończąc na tym po co mam wracać do Polski, Marina proponuje mi nawet małżeństwo z jej synem- Denisem, żeby dostać zieloną kartę i zostać w USA legalnie…
Widok na Brighton Beach od strony oceanu, na pierwszym planie luna park Coney Island

Marina pochodzi z Mińska, jest śpiewaczką i skrzypaczką, w latach osiemdziesiątych występowała w Filharmonii Mińskiej, teraz opiekuje się starszymi ludźmi, głównie rosyjskimi Żydami, którzy uciekli ze Związku Radzieckiego w latach 50 i 60. Borys Sergiejewicz jest jednym z nich, wyjechał ze swojej ukochanej Odessy razem z żoną i pracował jako księgowy w jednej z nowojorskich firm.
Denis, syn Mariny, urodził się w Mińsku i w wieku 18 lat przyjechał do matki do Nowego Jorku. Rodzice się rozwiedli, gdy był mały. Uczy się, będzie fizjoterapeutą.
W końcu pada pytanie kiedy się urodziłam, mówię że 20 września, na co wszyscy na raz ‘To jutro masz 25 urodziny?!’
Mam.
Tego wieczoru zostaje już u ‘moich Rosjan’, nie mogę zasnąć prawie całą noc, przeklinam siebie za lekkomyślność i dziękuje Bogu, że posłał mi Marinę.

P.S Uczcie się języków, nigdy nie wiecie kiedy uratuje Wam to zadek! Rosyjski gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz