Tak, tak bardzo filozoficzny tytuł posta. Zaraz wszystko wyjaśnię. Świętuję dzisiaj, wczoraj w sumie też świętowałam, swoje urodziny. Życie na 2 strefy czasowe ma to do siebie, że kiedy ja wstaję, wielu z Was dopiero się kładzie spać, więc każdy mój dzień trwa 30 godzin(24+6 różnicy międzystrefowej).
![]() |
Laurka urodzinowa, którą dostałam od Baitoei, koleżanki z akademika. |
Dzisiaj zaczęły się prawdziwe zajęcia na uczelni, żadnych spraw organizacyjnych, podań i ganiania z zajęć na zajęcia, byleby tylko wykładowca przyjął i podpisał „żółte papiery”(mój”indeks” jest żółty). Strasznie się bałam moich zajęć z ustnego angielskiego. Wybrałam poziom 2 i kiedy okazało się, że wykładowczyni to Amerykanka, trochę spanikowałam, ale teraz jestem bardzo zadowolona. Rozdała nam artykuły z Timesa do dyskusji na zajęciach.
Temat: Śmierć.
Popatrzyłam po klasie. 22 Tajwańczyków, 2 Japonki,2 Tajki, 2 Polki, Koreanka, Koreańczyk.
Nie mam problemów z rozmową na temat śmierci, ale po angielsku sprawa wygląda inaczej. Z resztą nawet nie to było dla mnie największym problemem. Słyszałam już wcześniej, że śmierć jest jednym z wielu tematów tabu we wschodniej Azji, więc nie bardzo wiedziałam jak zacząć. Nie mówi się o tym, nie wolno, nie wypada. Tajwańscy studenci, Japonki, Koreańczycy zaczęli się kurczyć w swoich ławkach i kombinować jakby się uchylić od zabierania głosu. Donna, nasza nauczycielka, musiała rozpocząć konwersację, najpierw powiedziała, że doskonale wie, że ten temat na Tajwanie raczej nie istnieje. Opowiedziała o swojej koleżance, Amerykance, która pracuje w Taipei jako agent ubezpieczeniowy i musi bardzo uważać gdy ubezpiecza na wypadek śmierci, niektórzy jej klienci nie życzą sobie nawet by używano przy nich słowa ‘śmierć’. Później wytłumaczyła im, że w Stanach rozmawia się na ten temat normalnie i zapytała czy w Polsce to też tabu. Kiedy odpowiedziałam, że nie, cała 'tubylcza' część klasy spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Donna tłumaczyła im, że może kiedyś będą pracować w zagranicznej firmie, podróżować i będą musieli się zmierzyć z tym tematem. Podzieliła nas na grupy dyskusyjne. Trafiłam do grupy 2 Japonki+ 2 Polki, obok siedziała grupa 2 Tajki+ Koreanka i Koreańczyk, tak więc mogłam uczestniczyć w dyskusji obydwu grup. Donna zadawała nam pytania do dyskusji w czwórkach, pytała o żałobę, o nasze podejście do śmierci i wszelkich mitów na jej temat, a także o narodziny i śmierć. Moje biedne Japonki, nie dość, że bardzo kiepsko mówią po angielsku, były tak zdenerwowane pytaniami, że aż się trzęsły, rozmowa szła bardzo, bardzo ciężko. Tajki- buddystki jako jedyne Azjatki, nie bały się opowiadać o śmierci, bo dla nich jest to przejście do następnego wcielenia. Koreańczycy też byli wystraszeni, ale opowiadali o zwyczajach pogrzebowych i czczeniu pamięci zmarłych. Dowiedziałam się, że na Tajwanie pogrzeb może trwać nawet tydzień, a w Korei zwykle do 3 dni. Koreańczycy i Tajlandczycy w każde święto religijne zanoszą na groby bliskich owoce, ciastka i herbatę by podzielić się ze zmarłymi, w Tajlandii obchodzenie hallowen jest bardzo źle widziane, w Korei to po prostu pretekst do imprezy(jak w Polsce). O Japońskich zwyczajach nie dowiedziałam się nic, bo Riho i Saori nie mogły się przełamać. Następny temat zajęć: Samobójstwa w krajach Skandynawii. Jak tak dalej pójdzie to w aptece koło akademika zabraknie relanium.
![]() |
Tak wyglądały cmentarze, które dotychczas widziałam. Nie wiem czy są takie zarośnięte, bo ludzie boją się je odwiedzać, czy po prostu nie mają na to czasu. |
Strasznie mi szkoda Azjatów, ale głupim wydaje mi się udawanie, że jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma. Wiem, że to kwestia religii, ale przecież żadna z nich nie zakłada, że śmierć jest końcem, a z rozmowy wynikało, że ateistów w klasie nie ma. Tak czy siak, wyszliśmy z zajęć w średnich humorach.
I w takich humorach poszliśmy świętować moje urodziny. Japonki uciekły do akademika. Razem z resztą znajomych siedzieliśmy nad jeziorem(sztuczne w środku kampusu), zajadając różne ciastka i inne słodkie rzeczy, w tym miętową Terrawitę(nie mogłam sobie dzisiaj jej odmówić, chociaż tabliczka kosztuje tu 4 zł, czekolada jest droga jak cholera!). Było całkiem fajnie, ale w takich momentach najbardziej bym chciała być wśród najbliższych przyjaciół.
A wracając jeszcze do śmierci, to jutro przyjdzie do nas pan, który zawodowo zajmuje się uśmiercaniem… karaluchów. Trochę się tego obawiam, znając tutejszy rozmach i organizację to otrują karaluchy razem z nami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz