Przed wyjazdem dużo słyszałam i czytałam o tajwańskiej uprzejmości. Jednak trzeba jej doświadczyć, żeby chociaż troszkę zrozumieć czym jest. Na początku trochę dziwnym, a później całkiem wkurzającym jest, że wszyscy na ulicy gapią się na Ciebie z otwartymi ustami. W Polsce to szczyt chamstwa i buractwa, ale tutaj wynika to z ciekawości , za którą kryje się wielka chęć pomocy, a nie strach.
Z lotniska Taoyuan w Taipei, odebrała mnie Vicky(wszyscy tutaj mają i chińskie i amerykańskie imiona), studentka i wolontariuszka. Pomogła mi kupić bilety do Taichung, wymienić pieniądze i kupić kartę SIM. Pierwsza ciekawostka- obcokrajowiec na Tajwanie nie może kupić karty SIM prepaid, ot tak. Potrzebne do tego 2 dokumenty ze zdjęciem, numer paszportu i mnóstwo podpisów. Pani stwierdza, że Ty to Ty, doładowuje Ci konto i możesz dzwonić. Ze stolicy- Taipei do Taichung, gdzie obecnie mieszkam, jedzie się 2 godziny autobusem. Vicky była bardzo miła, odpowiedziała na wszystkie pytania i spędziła ze mną pół dnia tłumacząc wszystko i pokazując drogę. Problem pojawił się przy zakupie przejściówek z europejskich na tajwańskie wtyczki do kontaktów. W supermarkecie ich nie mieli, wybór był ogromny, ale amerykańskich. Przespałam się kilka godzin i wyruszyłam, tym razem już sama, na poszukiwania. Świetną sprawą tutaj jest sieć sklepów całodobowych „7 eleven”, w którym to, według słów koleżanki z Polski, miałam znaleźć wtyczki. Wchodzę do sklepu i się zaczyna. Wszyscy się gapią na wielką(jak na te standardy, 176cm wzrostu to coś) blondynkę z dziwnym akcentem. Panowie w sklepie ni w ząb po angielsku, a mój chiński… Próbujemy się dogadać mieszanką podstawowego angielskiego, chińskiego i na migi, w końcu rysuje na kartce o jakie wtyczki mi chodzi. Pan mówi, że nie ma i zaczyna mnie przepraszać, machać rękoma, przepraszać i tak 15 minut, nie mogę wyjść ze sklepu, pan przeprasza, wciska mi darmowe fanty w ramach przeprosin, rysuje mapę do sklepu z elektroniką, chce wzywać taksówkę. Cyrk, w końcu mi zaczyna być głupio i przykro, że w ogóle coś od nich chciałam, bo pan wygląda jakby zaraz miał się rozpłakać z powodu, że nie może mi pomóc. W końcu i ja go zaczynam przepraszać i prosić, żeby się uspokoił, że ok, poszukam gdzie indziej i nie umrę bynajmniej z powodu braku wtyczki. W końcu uciekam z „7 eleven”, ale że mieszkam w okolicy i codziennie tamtędy przechodzę, zostałam zapamiętana i panowie mi machają za każdym razem. Wszyscy tu się starają pomóc, nawet kiedy idziesz ulicą, ludzie wychodzą ze swoich sklepów, żeby się przywitać, pójdą z Tobą kilkaset metrów, żeby się upewnić, że trafisz tam gdzie masz, że wsiądziesz do dobrego autobusu. Pan u którego ostatnio jadłyśmy zrobił nam kilkanaście zdjęć, strasznie mnie to peszy, ale chyba muszę przywyknąć, żeby nie wyjść na dzika ze wschodniej Europy.
![]() |
"7 eleven" są otwarte całodobowo, przez cały tydzień, są praktycznie na każdej ulicy. Szkoda, że nie ma ich w Polsce, dobre miejsce, gdy w środku imprezy skończą się "czipsy". " |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz