Nie będę kłamać i powiem wprost- do jedzenia trzeba się przyzwyczaić. Nie chodzi mi o rewolucje żołądkowe, takich efektów nie ma. Chodzi o różnice w smaku i zapachu potraw.
Kiedy wysiadłam z autobusu byłam tak zmęczona, że ledwie szłam. Popołudniu na ulicach, co jakieś 10 metrów, stoją budy z jedzeniem. Zapach który się z nich unosi, jest inny niż zapach europejskiego jedzenia, nie smród, ale to słodko-kwaśna woń. Po przyjeździe byłam tak zmęczona, że od zapachu… zaczęło mi się zbierać na pawia. To samo w supermarkecie, zapach jest bardzo specyficzny- coś jak stęchlizna i karmel, naprawdę ciężko to opisać. Dodam jeszcze, że wilgotność powietrza wacha się od 90% do 80% i to też ma wpływ na zapach wszystkiego. 28 stopni Celcjusza przy takiej wilgotności to męka, ale powoli się przyzwyczajam. Wyjście na dwór z klimatyzowanego akademika, to jak wejście do blaszanej budy stojącej w pełnym słońcu w Polsce.
Tak zwane „chińskie knajpy” w Europie mają tak naprawdę mało wspólnego z jedzeniem tutaj. Jak już wspomniałam jedzenie można kupić co krok, buda z jedzeniem po chińsku to „Lu-bian-tan”. Podchodzisz do lady, wybierasz szczypcami co chcesz, wrzucasz do miski, podajesz sprzedawcy, on gotuje/smaży, podlicza co za ile i podaje miskę pełną „czegoś”. Piszę „czegoś” bo wszystko, oprócz ryżu i zielonych rzeczy typu sałata lub szpinak widzę pierwszy raz. Muszę przyznać, że nie mam pojęcia czym jest większość rzeczy, które jem. Dopiero po smaku można określić czy to jajka czy tofu, ryba, czy mięso.Kluski z różnym nadzieniem i coś podobnego do kiełbasek. |
Typowa uliczna buda z jedzeniem. Wszystkie podobne, nieznacznie się różnią, stoją jedna obok drugiej. Zjesz tu obiad, który wystarczy Ci do końca dnia, a zapłacisz maksymalnie 10 zł. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz