Musicie mi wybaczyć tą straszną zwłokę w blogowaniu, ale
ostatni tydzień był bardzo pracowity. Tak jak już pisałam, obóz trwa 7 tygodni.
Dzieci nie mogą codziennie dzwonić do rodziców, ani rozmawiać na skype. Dlatego
w połowie obozu urządzany jest Parents Day i rodzice przyjeżdżają odwiedzić
swoje córki. Zjeżdżają się z całych Stanów na ten jeden dzień, a my musimy
wszystkich nakarmić. Jeszcze w Polsce dziewczyny straszyły mnie nawałem pracy w
tygodniu poprzedzającym Parents Day. Miałyśmy po 30 minut przerwy, a w pracy
dostawałyśmy głupawki(chociaż w sumie to u nas norma). Bohatersko pokroiłyśmy 5
pudeł piersi z kurczaka, dwie duże skrzynki sałatki owocowej i 2 kartony
sałaty. Nad deserami czuwał Pierce, przez którego pewnie przytyłam z 5 kilo, bo
zrobił sernik, Brownie i ciasto cytrynowe, większość ciast została, więc teraz
wcinamy sernik do porannej kawki na tarasie.
Żeby odreagować nalot rodziców, postanowiliśmy wieczorem
pojechać do kina pod chmurką. Nie wiem
dlaczego w Polsce nie jest to popularne,
chętnie bym się wybrała. Nie wiedzieliśmy jakie filmy puszczają, ale w sumie
nie chodziło wcale o filmy. Pojechaliśmy w 6 osób, pick-upem Pierce’a.
Wyposażeni w dwa wielkie kubły popcornu, zgrzewkę Hainekenów i sprej na komary,
rozłożyliśmy się na pace i oglądaliśmy film. W sumie ‘oglądaliśmy film’ to za
dużo powiedziane, bo trafiliśmy na najgłupszy możliwy i po pierwszych 15
minutach, stwierdziłam, że bardziej interesuje mnie rozgwieżdżone niebo.
Leżałam więc w swoim śpiworze i liczyłam spadające gwiazdy. J. zasnęła i
obudziła się 20 minut przed końcem filmu. Nie polecam ‘Echo to Earth’.
Po powrocie wylądowaliśmy na after party w naszym domku.
Dzisiaj rano pobudka była bardzo ciężka, a nasz domek wyglądał jakby przeszło
przez niego trąba powietrzna. Najbardziej zadowolone były wiewiórki, które
zjadły resztki ciasta ze stołu.
A i w tym tygodniu na pewno wynagrodzę zeszłotygodniowy brak
postów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz