Ukraina. Nocny pociąg relacji Lwów-Odessa. Plackarta,
trzecia klasa ukraińskich kolei. Wagon sypialny, bez przedziałów. Zapachu, czy
raczej woni plackarty nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Jest środek nocy,
pociąg miło stukoce, a ja leżę na swojej półce, okręcona kocem. Półka nie jest
zbyt długa ani szeroka, trzeba się umiejętnie ułożyć, tak żeby nie spaść na dół
i tak by nie dotykać okna. Leżę równolegle do niego i wydaje mi się, że
przesiąkłam tym charakterystycznym zapachem metalu, który znacie z każdej
podróży pociągiem. Pode mną śpi ogromna ukraińska ciotka(nie, nie moja) i
chrapie tak, że momentami zagłusza stukot kół. Półmrok, z głębi wagonu dochodzą
mnie jeszcze męskie głosy, to robotnicy grają w karty, reszta podróżnych śpi.
Chrapią, sapią jak najęci. Tylko Pchłę ta jazda smęci, tylko Pchła jest nie w
humorze, bo bez jaśka spać nie może. Przypomina mi się Brzechwa.
Jasiek jest. Problem polega na tym, że w jaśku schowany był
telefon. Był, teraz go już nie ma. Kręcę się na półce i zastanawiam gdzie się
podział. Czyżby ktoś się połasił na telefon z klawiaturą i aparatem 0.5 mega
piksela? Jestem zmęczona, pociąg kołysze, to zasypiam, to budzę się. Tuż przed
świtem robi się tak zimno, że mimo koca, zaczynam szczękać zębami. Na dworze
powoli zaczyna robić się jasno, jest gdzieś około 5 rano, tak przynajmniej
zgaduję, bo wschodzi słońce. Odchylam zasłonkę, która dzieli mnie od szyby.
Przecieram nią zaparowane szkło i z zachwytu przyklejam do niego nos.
Przede mną dzika i pusta przestrzeń. Tak ogromna, że aż
nierealna. Płaska i niekończąca się. Tu zaczyna się on- Wielki Step. Słonce
oświetla go swoimi pierwszymi promieniami, wydaje mi się że dzieje się coś niesamowitego-
że nie dzieje się nic. Jest piękny i przytłaczający, a ja jestem mała,
śmierdząca podróżą, wystraszona i zamknięta w metalowej puszce. Jestem zupełnie
nie na miejscu.
Odurzona wrażeniami pytam później mojego towarzysza podróży
‘Widziałeś step?’. ‘Co?’ odpowiada zaspanym jeszcze głosem ‘Gdzie masz
telefon?’. Mój nastrój pęka jak mydlana bańka, idę do prowydnyczki i pytam czy
aby nie znalazła tej małej, czarnej zarazy. W niezwykle wysublimowany sposób
pani po ukraińsku mówi mi, iż nie znalazła mojego telefonu, a później dorzuca
jeszcze kilka słów o języku rosyjskim, w którym zadałam pytanie. Wracam na
miejsce i z beznadzieją wpatruję się we wciąż jeszcze śpiącą ciotkę. Dorodna,
pewnie świetnie gotuje. Ciotuchna budzi się pół godziny przed Odessą, wstaje… a
z pod wieeelkiego tyłka wypada jej… mój telefon. Ciotka z rubasznym rechotem
podaje mi go i mówi ‘Nic nie czułam!’.
Nadchodzi mój towarzysz i patrząc na mnie, wpatrującą się w
telefon z obłędem w oczach, pyta ‘Gdzie był?’. ‘W dupie’.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz