środa, 14 grudnia 2011

Sekrety tajwańskich kuchni...

Jak prawie codziennie, siedziałam sobie na stołówce i wcinałam coś dobrego. Siedzę, siedzę, gmeram pałeczkami w talerzu. Ludzie złażą się na obiad, ale zdecydowanie jest jeszcze przed ‘godziną szczytu’, czyli 17:00. Nagle kątem oka, wyłapuję coś małego przemieszczającego się po podłodze. Na początku wydaje mi się, że to złudzenie, jednak po minie chłopaka który siedzi przy stoliku obok, widzę, że coś jest nie tak… 'Karaluch', myślę sobie i wracam do prób eleganckiego zjedzenia makaronu pałeczkami(niemożliwe). Jednak po chwili znowu coś przebiega między stolikami, a chłopak robi minę jakby się miał zaraz rozpłakać. Patrzę to na niego, to na podłogę i nagle spod stolika, spokojnie i powoli wychodzi… szczur. Dumnie kroczy między stolikami, strzygąc wąsami. Chłopak zielenieje, patrzy na mnie ja patrzę na niego i czekamy które pierwsze zacznie wrzeszczeć. Dodam, że szczur ma nas totalnie w d… i spacerkiem idzie przez środek stołówki, mija się z jedną z kucharek, która patrzy na niego bez emocji, po czym znika(szczur) w skrzynkach na drugim końcu sali. Biedny chłopak nie dojada obiadu i wybiega. Chyba przestanę tam chodzić, chociaż… takie mają dobre bakłażany, a może szczury też są smaczne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz