sobota, 24 grudnia 2011

Nieoczekiwane zakończenie wigilijnego wieczoru...

Na początku planowałyśmy bardziej tradycyjną(o ile można to tak w ogóle nazwać) wersję wigilii. Miała być w naszym akademiku, miało być 12 potraw w miarę możliwości jak najbardziej przypominających polskie. Później z tego planu zostały już tylko pierożki, przypominające uszka do barszczu, ryba, kompot z suszu(herbata przypominająca go w smaku) i jakieś ciasta. Był jednak jeden problem- jest nas 10, 9 dziewczyn i jeden biedny(chociaż po dzisiejszej akcji już mi go tak nie szkoda) Woo Joo, który nie może odwiedzić naszego ‘getta’, bo jest facetem. Postanowiłyśmy jednak spróbować umożliwić mu wejście tylko na ten jeden wieczór. Poszłyśmy do kierowniczki akademików, jedynej osoby, która może wyrazić zgodę na coś takiego. Nasza kierowniczka przypomina stylem Dodę z początków kariery. Z doświadczeń większości wynika, że nienawidzi obcokrajowców. Nie chciałam się jednak zrażać opinią, bo babka jest moją szefową(lekcje ang) i ja z nią problemów dotychczas nie miałam. Kierowniczka wykazała się jednak ‘azjatycką empatią’ i z wdziękiem kasjerki PKP(z opolskiego dworca) odburknęła ‘NO’. Nasze argumenty, że przecież są święta i że Woo Joo opuści akademik przed północą, a do tego skorzystamy z sali na parterze, czyli kamery będą śledzić każdy nasz ruch, nie przekonały pani. Musiałyśmy skapitulować.
Kartki świąteczne, które dostałam od znajomych.
Choinka, którą ustawili pod akademikiem.
Po burzy mózgów, która odbyła się w naszym pokoju, ustaliliśmy, że jedyną opcją jest restauracja. B.T jako specjalistka od lokalnych restauracji poleciła nam niedrogą i dość dużą, nie wymagającą rezerwacji(co w wypadku świąt i soboty było bardzo ważne)knajpę. W japońsko-polsko-koreańsko-tajskim składzie zjedliśmy pyszną kolację ‘wigilijną’
Od prawej: Riho, Saori i Ai(Japonia), Leinata(Lechistan), Zosia(Korea), B.T i Katuoo[Kade](Tajlandia), Iza(Lechistan).
Woo Joo[Łudziu](Korea) się spóźnił...







Tajwańska zima naprawdę zalazła nam już za skórę. Wiał silny i zimny wiatr, więc po kolacji wróciłyśmy do akademika. Japonki, Koreańczycy i Tajki nie obchodzą świąt, dlatego rozeszliśmy się w różne miejsca. Koreańczycy i Tajki próbowali nas wyciągnąć na piwo, ale grzecznie odmówiłyśmy, bo w wigilię nie powinno się lądować w pubie. Oni poszli pić, a my wróciłyśmy do pokoju i zaległyśmy na łóżkach Kelisy i Leinaty wcinając rurki czekoladowe i pomarańcze. Rurki miały być substytutem piernika, ale niestety Tajwańczycy na słodyczach się kompletnie nie znają… Zamiast opłatku był chleb tostowy, na opakowaniu którego napisano, że jest to wyśmienity francuski deser…
Odśpiewałyśmy ‘Dzisiaj w Betlejem’ budząc w ten sposób K. Ja chciałam śpiewać ‘Pójdźmy wszyscy do stajenki’ bo przecież nasz akademik to taka stajenka- śpimy w żłóbkach na sianku(bambusowym, ale zawsze), jednak Iza stwierdziła, że ‘Dzisiaj w Betlejem’ jest weselsze. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy, o 1 w nocy(u Was była 18:00), rozeszłyśmy się do pokojów. Zosi i B.T jeszcze nie było. Po jakiejś półgodzinie, Zośka, blada jak ściana stanęła w progu i nie odpowiadając na moje ‘Hi’, runęła do łazienki, odgłosy, które mnie doszły ze środka, nie pozostawiały złudzeń. Moja mała, chuda Zosia, razem z maleńką B.T spiły się w kropkę. Po 20 minutach dość intensywnego kontaktu z toaletą, Zośka otworzyła drzwi i w trybie ‘tropię węża’ weszła do pokoju. Zdążyła powiedzieć tylko ‘sorry’, a już musiała wracać… B.T w tym samym czasie, dwa pokoje dalej przeżywała to samo. Biedne, nikt im nie powiedział, że mieszanie piwa, wina i Jim Beama, może się skończyć tak jak się skończyło. Zośka siedzi w łazience i mamrocze coś po koreańsku. Mam nadzieję, że wyjdzie przed tym jak mi puści pęcherz…
Jutro stłukę Woo Joo na kwaśne jabłko bo to on je tak spił. Mam nadzieję, że sam też skończył obejmując 'porcelanowego przyjaciela'.
Tak minęła wigilia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz