W naszej okolicy jest dużo innych obozów dla dzieci. Jeden z
nich jest dokładnie za naszym domkiem i kiedyś obozy Merriwood i Moosilauke
były jednym. Były do momentu, w którym rodzina pokłóciła się i podzieliła je na
dwa odrębne, jeden dla dziewczynek, drugi dla chłopców. Profil obozów jest
identyczny, obydwa są sportowe i mają taką samą rozpiętość wiekową, jeżeli
chodzi o obozowiczów. Moosilauke też przyjmują opiekunów i załogę z całego
świata, chociaż z obcokrajowców najwięcej jest oczywiście Brytyjczyków, to
obsługa kuchni jest z Węgier(4 dziewczyny), a jeden z instruktorów tenisa z Chorwacji.
Jako że wiek opiekunów jest zbliżony, od 18 do 26 lat,
wiadomo że tak bliskie sąsiedztwo musi skończyć się grubą imprezą. W stanach
można pić od 21 roku życia, ale oczywistą oczywistością jest to, że dzieciaki i
tak piją i wywracają się w krzakach po dwóch piwach. Nawet jeżeli ma się
skończone 21 lat, posiadanie alkoholu na obozie jest ściśle zabronione. Gdyby
jednak ktoś przeszukał zarośla wzdłuż pewnej drogi, miałby zapas ohydnego
amerykańskiego piwa do końca roku. Gdyby ten ktoś podążył za światłami latarek
w pewne ustronne miejsce w lesie, znalazł by się w miejscu, w którym załogi
obydwu obozów integrują się, łamiąc prawo, gałęzie, a zapewne także nogi i
ręce, wracając przez chaszcze.
Tzw. Trail to w Merriwood określenie, które znaczy nie
mniej, nie więcej style co impreza. Nazwa wzięła się od miejsca spotkań, które
wypada akurat na długim i słynnym szlaku turystycznym Appalachian Trail, który
przechodzi przez 14 stanów, od Maine do Georgi, ma 3,500 km i właśnie na
granicy New Hampshire i Vermont, można natknąć się nocą na ludzi grających w
Beerponga.
Jako, że obóz powoli zbliża się ku końcowi, w ostatnią
sobotę odbył się ostatni trail. Niestety nasze zwyczajowe miejsce zajęli
zupełnie nieswiadomi tego turyści, musieliśmy więc przenieść się kilometr wyżej.
Frekwencja dopisała, atmosfera była świetna i nikt nie przejmował się tym, że
słychać nas w promieniu 5 kilometrów. Oczywiście większość z imprezowiczów nie
miała ukończonych 21 lat, ale kto by się tam przejmował takimi rzeczami w lesie…
Było około 2 w nocy, kiedy O.(nie bez oporów z mojej strony)
zarządziła ewakuację do domu. Wracałam niezadowolona do domku, ale no cóż,
trzeba było rano wstać. Okazało się, że tej nocy miałyśmy więcej szczęścia, niż
rozumu. Turyści śpiący w namiotach w głębi lasu, zadzwonili po policję, bo
wrzaski i śpiewy nie dawały im spać. Amerykańska policja zjawiła się 5 minut po
tym jak my wyszłyśmy z lasu i zrobiła regularną obławę na pijane dzieciaki. Z
relacji naszej koleżanki Elisy wynika, że policjanci zaszli ich z każdej
strony, a kiedy włączyli latarki, wszyscy zaczęli wyrzucać puszki i uciekać
gdzie popadło. Elisa przeleżała w krzakach 2 godziny i nad ranem zamarznięta
wróciła do obozu. Słuchając tej opowieści uśmiałam się porządnie, ale i tak O.
jest teraz moją bohaterką, bo znając mnie nigdzie bym nie uciekła, a jeszcze
wdałabym się w niepotrzebne dyskusje z panami policjantami. Wszystkich
złapanych łaskawie wypuszczono, a że był to ostatni trail tego roku, to można powiedzieć, że imprezy zakończyły się z przytupem.
Ciekawe czy policja ma swoją siedzibę na Independence Street :)
OdpowiedzUsuń