Gdy wracałam na Brighton Beach słońce już zachodziło.
Poszłam najpierw do Mariny, która o tej porze powinna była już wrócić z pracy.
Marina mieszkała w bloku obok Borysa Sergiejewicza, kiedy przyszłam akurat
oglądała Grey’s Anatomy i czesała swojego perskiego kota. Za cel wzięła sobie
wyperswadowanie mi powrotu do Polski. Opowiedziała mi też swoją historię, kiedy
to po rozpadzie Związku Radzieckiego straciła pracę i stawiając wszystko na
jedną kartę przyjechała do USA. Marina przez 15 lat pracowała w… Mińskiej
Filharmonii Narodowej, była skrzypaczką i śpiewaczką. Jej były mąż również
pracował i występował w filharmonii. Jak to czasem bywa, mówiła Marina,
któregoś dnia przyłapała męża na zdradzie. Spakowała jego walizki i wywaliła z
domu. Została sama z dwoma synami. Kiedy wyjeżdżała z Białorusi, starszy miał
lat 10, młodszy 5. Dzisiaj obydwaj mieszkają w USA.
Brighton Beach, zrodlo |
Wypiłyśmy herbatę i razem poszłyśmy do Borysa Sergiejewicza.
Godzinę później wpadł Denis i kazał mi się zbierać, powiedział, że ma dla mnie
niespodziankę, za 10 minut mam być na dole. 10 minut później wsiadałam na
rower. Jechaliśmy wzdłuż oceanu i gadaliśmy, mój rosyjski, muszę przyznać, był
jeszcze wtedy dość ograniczony. Zadzwonił telefon i po kilku słowach po
angielsku, Denis zapytał czy nie mam ochoty na imprezę. Pytanie. Zapakowaliśmy
się w samochód i co mnie bardzo cieszyło, wybierając okrężną, ‘turystyczną’
trasę dzięki czemu mogłam podziwiać mosty łączące Brooklyn z Manhattanem nocą.
Panorama dolnego Manhattanu nocą robi naprawdę duże wrażenie. Nie jechaliśmy
jednak na Manhattan, naszym celem był znany z luźniejszej, artystycznej
atmosfery Williamsburg. Po zaparkowaniu samochodu ruszyliśmy od knajpy do
knajpy, nie, nie piliśmy. Po pierwsze Denis był kierowcą, po drugie gdybym
wypiła choćby małe piwo, najprawdopodobniej nic bym nie pamiętała. A wrażenia
były niesamowite. W prawie każdej knajpie grał na żywo zespół. Od najbardziej
ekscentrycznych, takich gdzie piękna, czarnoskóra wokalistka wydaje z siebie
bardzo wysokie wrzaski i piski, a w zespole każdy gra swoje, po panów grających
kojący, przytulny jazz.
zrodlo |
zrodlo |
Spotkaliśmy też kilku znajomych Denisa, z których jeden miał
gitarę, a drugi mały bębenek. Skończyło się tak, że Denis wyciągnął jeszcze z
bagażnika keyboard i siedzieliśmy na murku śpiewając i grając(tzn. ja tylko
klaskałam).
Wróciliśmy do domu o 4 nad ranem, robiło się jasno. Spałam 2
godziny i znów wyruszyłam na Manhattan, tym razem w poszukiwaniu nowej walizki.
zrodlo |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz