 |
Nie dajcie sie zwiesc, wieza ma 86m, a do 1890r kosciol sw. Trojcy byl najwyzszym budynkiem Nowego Jorku. |
Wydaje mi się, że jeszcze chyba nikt o zdrowych zmysłach nie
zwiedzał Manhattanu szlakiem TJ Maxxów i Marshalsów(sklepy z przecenionymi
ciuchami, akcesoriami itp. U nas nazywają się TK Maxx). I tak w niedzielę, na wpół obłąkana, na wpół
żywa, po imprezowaniu na Williamsburgu, snułam się po ulicach dolnego
Manhattanu. Na szczęście po drodze co rusz wyrastały też Starbucksy, w których
można było cieszyć się klimatyzacją, Internetem i kawą w rozsądnej(nie to co w
Polsce) cenie.

Nad miasto nadciągał deszcz, niebo zrobiło się stalowo
szare, powietrze ciężkie i oblepiające. Dolna część wyspy jest bardzo gęsto
zabudowana, to widać na mapach, ale dopiero kiedy człowiek znajdzie się na
Broadway’u na wysokości Wall Street, ma wrażenie, że skurczył się jak Alicja
zmierzająca do krainy czarów. Największe wrażenie zrobił na mnie ‘malutki’
kościół św. Trójcy, wyglądający jakby spadł z nieba i zajął ostatnie wolne
miejsce. Sama giełda na Wall Street jest odgrodzona od ciekawskich turystów,
antyglobalistów i zapewne licznych złych zakusów, grubym żelaznym płotem. Wyobrażałam
sobie to miejsce o wiele bardziej filmowo, jest jednak bardzo ‘wgniecione’
między inne potężne budynki.


Poszukiwania walizki jak na razie były bezowocne,
postanowiłam więc zobaczyć miejsce pamięci po World Trade Center, a także jego
nowe oblicze. Mimo tego, że okolica jest bardzo zatłoczona, to miejsce jest
inne. Tutaj ludzie zwalniają, robi się cicho, a sam pomysł upamiętnienia ofiar,
miejsca i tragedii jest według mnie niesamowity. Gdy stoi się nad fontanną
upamiętniającą jedną z wież(dzisiaj są już dwie fontanny, wtedy była tylko
jedna), słychać tylko szum wody. Patrząc na ogromną głębokość budowli, na
miejscu której stała wieża, człowiek uświadamia sobie jak potężne były to
budynki. W marmurze ogradzającym spad wyryte są imiona i nazwiska ludzi, którzy
zginęli. Odwiedzający wtykają kwiatki w litery nazwisk.
 |
Tam gdzie dzis rosna drzewa, stala poludniowa wieza WTC |
 |
Najwyzszy obecnie budynek w NYC, 541m, The One World Trade Center, zwany tez 'One' albo 'Freedom Tower' |

I w tak niesamowitym miejscu przeżyłam… niesamowite
rozczarowanie i złość. Gdyby głupota ludzka umiała fruwać, mieszkalibyśmy na
Marsie już od setek lat. Czterech panów w wieku na oko 35-40 lat, ubranych tak
by wrzaskliwe loga, złoto i cyrkonie nie dawały innym złudzeń, że są BOGACI,
mija mnie z głośnym śmiechem. Panowie są najwyraźniej z Indii, albo Pakistanu,
nie mówią po angielsku. Raczej drą ryje w swoim narzeczu, śmieją się i machają
łapskami. Na dodatek co 10m, robią sobie selfie… uśmiechając się i wykonując
różne gesty, raczej do miejsca i jego powagi nie pasujących, np. kciuki w górę
czy znaki ‘peace’. To tak jak głupie dzieci robiące selfie w obozach
koncentracyjnych… Amerykanie spacerujący czy stojący nad pomnikiem- fontanną,
też raczej są zszokowani i zniesmaczeni grupką o arabskim wyglądzie i manierach
małpek z zoo. Po jakiś 3-5 minutach do panów podchodzi policja i kulturalnie,
acz zdecydowanie wyprasza z parku. Dodam jeszcze, że jedną z interweniujących
jest kobieta. Panowie z jeszcze głośniejszym, acz już niewesołym skrzekiem opuszczają
park.
 |
Zdjecia zostaly wykonane nastepnego, slonecznego juz dnia. |
Zaczynało padać, ale raczej lekko, więc postanowiłam przejść
się kawałek deptakiem nad rzeką Hudson. Straciłam już nadzieję, że znajdę
walizkę i postanowiłam pojechać do Bryant Park i zjeść najlepszą pizzę w
mieście. Nie byłabym sobą, gdybym nie wyszła ze stacji metra złym wyjściem i
przez dobre pół godziny nie szukała pizzerii. Zrządzeniem losu, gdy już miałam
się poddać, wpadłam prosto na chiński sklep, na witrynie którego… stała
najnowsza generacja ‘ruskiej torby z bazaru’. Była czarna i na malutkich
kółeczkach, ale od razu wpadłyśmy sobie w oko. Kosztowała zawrotne 10$ i
uratowała mnie przed powrotem w pudełku po telewizorze Borysa Sergiejewicza.
Miły pan sprzedawca, który na moje odchodne ‘Have a nice Day’ odpowiedział
swojskie ‘Sie sie’, złożył torbę w płaską paczkę i ukłonił się. Znalazłam
pizzerię, wydaje mi się, że to jest jedno z tych miejsc, które pojawiają się i
znikają, jak w Harrym Potterze, zjadłam 2 kawałki i postanowiłam jeszcze
zobaczyć Brooklyn Bridge. Jako że nogi miałam jak… stępione ołówki(na pewno znacie
to uczucie), postanowiłam podjechać tam metrem. Most jest naprawdę piękny,
pogoda się wyklarowała i powietrze pachnące oceanem nieco mnie ‘otrzeźwiło’.
Przeszłam przez most na piechotę i wsiadłam do metra po drugiej jego stronie.
Wracałam na Brighton Beach, którą następnego dnia miałam opuścić.

