wtorek, 30 września 2014
Dlaczego SF ma dwie twarze?
Wszystko tutaj zalezy od dzielnicy. Paradoksalnie im dalej od 'centrum', tym lepiej. Osiedla drewnianych domkow pna sie w gore i spadaja w dol, bo miasto polozone jest na wzgorzach. Sliczne, czasem nawet kiczowate drewniane domki, niebieskie niebo, niesamowite kwiaty i woda z trzech stron miasta. Garbusy, tramwaje, tlumy turystow(najwiecej Niemcow), wiatr od zatoki, to naprawde piekna strona San Francisco.
Gorzej sytuacja wyglada gdy zblizamy sie do glownej arterii miasta- Market Street. Tutaj ladnie jest tylko do 17:00, po tej godzinie z podworek, kanalow i innych sobie tylko znanych miejsc, wypelzaja bezdomni. Nikt sie nimi nie przejmuje, bo w wiekszosci to niestety cpuny i wariaci. Leza pokotem na chodnikach, a jak sie przebudza dra sie, kłóca miedzy soba i oczywisce żebrzą. Nigdy w zyciu nie widzialam tylu bezdomnych, wariatow i innych typow spod ciemnej gwiazdy, co w San Francisco.
Jezeli jednak sie trymac z dala od Market Street, miasto jest bardzo przyjemne, acz niestety raczej drogie. Dlatego moja wyprawa byla tak niskobudzetowa jak tylko sie dalo.
Pierwszego dnia, poszlam na spacer na nabrzeze i wybralam najbardziej stroma droge jaka tylko sie dalo. Widoki z samego szcytu, wynagrodizly mi mozolne wdrapywanie sie.
Z uwagi na wlasne bezpieczenstwo i poczucie, jak to sie mowi dobrego smaku, nie robilam zdjec w tych 'gorszych' regionach SF. Musicie mi uwierzyc na slowo- bezdomny cpun spiewajacy cos bez ladu i skladu pod butikiem Chanel to jest widok piorunujący.
poniedziałek, 29 września 2014
Boston- Atlanta- San Francisco
Kolejnym przystankiem na mojej trasie było San Francisco. Zanim jednak tam dotarlam, mialam przesiadke w Atlancie. W samolocie z Bostonu do Atlanty siedzialam przed rodzina Hindusow- wiercipietow, na dodatek z mala, na oko 4 letnia corka, ktora darla sie caly lot i nawet stewardessa nie mogla jej uciszyc. Ja rozumiem, ze dzieciak sie boi jak trzesie, jak samolot startuje i laduje, ale matka probowala chyba swoje dziecko zakrzyczec i wyszedl taki cyrk, ze pol samolotu chcialo sie przesiasc w inne miejsce, albo natychmiast wysiasc. Na domiar zlego nad Atlanta szalala burza i latalismy w kolko ponad godzine, zanim w koncu wyladowalismy.
Po zmianie samolotu, zasnelam jak na zawolanie i odbudzil mnie dopiero pilot, obwieszczajacy, ze za pol godziny ladujemy w San Francisco.
Ranek w SF byl strasznie bury i zimny. Wogole nie przystajacy do kolorowych obrazkow Kalifornii, ktore przewijaly mi sie w glowie. Na przystanku kolejki podmiejskiej wpadlam na ogromniasta kobiecine, ktora gestykulowala i mowila z bardzo twardym akcentem. Nie mogla sie z nikim dogadac po angielsku, jak kupic bilet i gdzie, na ktorej stacji wysiasc. Podeszłam do niej i byłam już w 100% pewna. 'Gawaritje pa ruski?' pytam i zaczyna sie jazda, babka zaczyna mnie sciskac(co przy jej gabarytach grozi moja smiercia, lub kontuzja), krzyczec, wyzywac ludzi na peronie. W koncu pokazuje jej jak kupic bilet, wsiadamy do pociagu i Irina zaczyna opowiadac, o pracy w Los Angeles, o bezdomnych w Los Angeles(ze duzo), o tym ze ja wezwali do rosyjskiej ambasady, ze przyleciala dzisiaj i chce dzisiaj wrocic itd. itp. W sumie bylam zadowolona z mojego rosyjskiego po tylu miesiacach przerwy, a najlepsze bylo nasze pozegnanie, bo Irina rzucila po angielsku 'Good luck' i poczlapala do schodow.
Znalazlam moj hostel, zostawilam walizke i odrazu spotkalam Polakow. Ewe, Magde i Mateusza. Zjedlismy sniadanie i ruszylam na miasto. Okolo 11:00 wychodzi San Francisco slonce, ale od zatoki wieje zimny wiatr, wiec mozna zapomniec o podkoszulkach i letniej spiekocie.
Moje pierwsze wrazenie miasta, bylo bardzo dobre. Z czasem okazalo sie jednak jak bardzo dwulicowe jest San Francisco, jak piekne i szkaradne zarazem moze byc...
poniedziałek, 15 września 2014
Chciwosc.
![]() |
Hieronymus Bosch, Siedem Grzechow Glownych, Chciwosc. Nie, nie widzialam tego obrazu na zywo. Jeszcze. |
Czy tez macie tak, ze gdy odwiedzacie nowe miejsce, szkoda Wam czasu na 'odpoczynek po podrozy' i odrazu uderzacie na zwiedzanie? Ciezko nie byc chciwym kiedy jest sie w nowym miejscu, a dzisiaj chcialam poruszyc prawie filozoficzny temat, ktory nie daje mi spokoju. Muzea, uwielbiam nie tyle zwiedzac, co szwedac sie po muzeach. Stac i gapic sie na obrazy, fantazjowac i dorabiac teorie do arcy powaznych dziel, zartowac z modeli itp. Dlatego Muzeum Sztuk Pieknych znalazlo sie na moim Bostonskim szlaku.
No i wlasnie, co zrobic kiedy idzie sie do duzego muzeum, z mnostwem znanych, pieknych, waznych eksponatow. Po pospiesznym przejsciu kazdego pietra mam niedosyt i czuje sie jak totalny glupek, ktory idzie do muzeum 'bo czeba'. Jezeli znow spedzam za duzo czasu w konkretnej sali, boje sie ze nie zdarze zobaczyc calosci. Tak samo jest z iloscia, po obejrzeniu 100 obrazow nic nie pamietam, jezeli decyduje sie na 10 konkretnych, pamietam wszystkie 10, ale wydaje mi sie ze powinnam zobaczyc tez wszystkie pozostale. I badz tu madry, i nie badz zachlanny.
Ponizej jeden z obrazow, ktore spodobaly mi sie najbardziej.
Frans Francken mlodszy, Alegoria wyboru miedzy dobrem a zlem. |
![]() |
(Szczegol z obrazu powyzej). Wydaje mi sie, ze George Luckas silnie zainspirowal sie tym obrazem, tworzac potworki w barze u Jabby. |
Problem z drugim muzeum- Isabella Stewart Gardner Museum rozwiazal sie sam. Muzeum bylo zamkniete, zmieniali ekspozycje. Mogliscie o nim slyszec w zwiazku z jednym z najbardziej perfidnych i zaskakujaco udanych napadow w historii sztuki.
piątek, 12 września 2014
Beacon Hill
Uwazam, ze nie ma co za bardzo rozpisywac sie o stronie wizualnej Bostonu. Zdjecia mowia wiecej niz tysiac slow. Wedlug mnie Boston jest przepiekny, dotad nie lubilam polaczen nowoczesnych budynkow i starych kamienic, kosciolow, fabryk. Bardziej przmawia do mnie Manufaktura w Lodzi, niz Solaris w Opolu, wybudowany na miejscu browaru, ktory gdyby tylko znalazl sie dobry architekt moglby z powodzeniem zostac centrum handlowym. Sasiedztwo starego i nowego nie zawsze wychodzi najlepiej, ale jezeli chodzi o Boston, to jestem na tak. Chociaz zaznaczam, ze moje doswiadczenie architekta ogranicza sie tylko do klockow Lego.
Najciekawsza dzielnica Bostonu jest wedlug mnie Beacon Hill. Obecnie najdrozsza i najbardziej prestizowa okolica, zamieszkiwana byla przez wielu artystow i znane postaci(miedzy innymi John Hancock, Sylvia Plath, John Kerry czy Uma Thruman). Ale nie chodzi o nazwiska, tylko o atmosfere i piekno okolicy. Moze i nie jest to duza dzielnica, ale wsiaklam w nia jak w gabke, na cale 2 godziny, zanim zorientowalam sie ile czasu minelo. W ogole i w szczegole Beacon Hill jest poprostu przepiekne, tak ze az poczulam sie jakbym w myslach zdradzala Lwow(wciaz jednak Najpiekniejsze Miasto w rankingu Zalewai). Wykladane czerwona cegielka uliczki, gazowe latarnie, piekne kwiaty, okna i szczegoly, przez ktore mozna sie zagapic i stracic zeby w naglym starciu z chodnikiem.
Jak jednak zaznaczyl moj wujek, sa tez dzielnice Bostonu, ktore wcale nie sa takie piekne i lepiej sie tam nie zapuszczac. Nie zdazyl mi jednak ich pokazac, przez co moge sie zachwycac turystyczna wersja Bostonu.
czwartek, 11 września 2014
Boston i historia
Jeżeli chodzi o historie, to Boston jest rajem dla świrów i maniaków takich jak ja. Od znanej chyba wszystkim 'Herbatki Bostońskiej', przez Rewolucje Amerykańską do historii niestety najnowszej - ataku terrorystycznego braci Carnajewow na uczestników Maratonu Bostońskiego w 2013r. Nie chce rozpisywać się co do historii, bo jej przebieg każdy zainteresowany zna, a jak nie zna to może poznać sam. Jestem za to pod ogromnym wrażeniem, jak w łatwy i ciekawy sposób zaprzęgnąć turystów do poszukiwania i odkrywania miasta na własną rękę, albo nogę, jak w moim przypadku.
Banalnie prostym sposobem wyznaczono przechodzący przez miasto 'Szlak wolności'. Szlak zaczyna się w parku Boston Common i nawet blondynce(czyli mi) ciężko było się zgubić, gdyż trasę wyznacza linia wyłożona z cegiełek, liczącą ponad 4 kilometry. Przeprowadzi Was przez cale miasto, przez każde ważne miejsce, az przekroczycie most i znajdziecie sie w Charlestown, nad ktorym goruje pomnik Bunker Hill, wzniesiony w miejscu historycznej bitwy. Akurat tutaj szczescie mnie opuscilo, bylo 100 stopni, dokladnie tyle, w skali Farenheita. Poinformowala mnie o tym pani, ktora wpuszczala, a raczej tego dnia nie wpuszczala do pomnika. Szkoda, bo widok na Boston i okolice musi byc niesamowity.
Moj niedosyt nie trwal jednak dlugo, bo szlak poprowadzil mnie w dol, do dokow, w ktorych mozna podziwiac USS Constitution. Jeden z pierwszych statkow Marynarki Wojennej USA. USS Constitution jest niesamowity. Do tego na pokladzie prawdziw marynarze opowiadaja historie statku, marynarki wojennej i piratow, ktorzy z wielka checia napadali na amerykanskie statki handlowe.
Jezeli komus malo historii, warto tez odwiedzic okolice. Na przedmiesciach Bostonu, w Lexington 19 kwietnia 1775r zaczela sie Rewolucja Amerykanska, kiedy to nie zolnierze, ale zwykli Amerykanie skopali tylki Brytyjczykom, zmuszajac ich do ucieczki do Bostonu.
Co prawda kolejne duze starcie, bitwe o Bunker Hill Brytyjczycy wygrali, ale straty jakie poniesli, nie pozwalaly cieszyc sie z wygranej.
O stronie wizualnej Bostonu napisze jutro, jest o czym!
niedziela, 7 września 2014
Surrrrfffffing!
Razem ze mna, do Bostonu przybyla fala upalow. W miescie ciezko bylo wysiedziec, wszyscy uciekali do klimatyzowanych pomieszczen, a najchetniej z miasta, gdyz 1 wrzesnia Amerykanie swietuja jako swieto pracy i jest to dzien wolny.
L. i B. zdecydowali, ze tego dnia jedziemy na plaze i jezeli beda fale naucza mnie surfowac. Nie moglam sie doczekac, bo zawsze marzylam, zeby chociaz sprobowac. Niestety fale nie byly imponujace, a przyplyw zabral plaze, co grozilo ladowaniem na skalach. Przy moim szczesciu, surfing na normalnej desce z pewnoscia zakonczylby sie utrata kilku zebow i lacznosci tkanki kostnej.
Zabralismy ze soba jednak male deski, takie na mniejsze fale i dla zoltodziobow(czyli takich jak ja) i cale popoludnie smigalismy na falach.
O tej porze roku woda w Atlantyku ma podobna temperature co Baltyk, ale jednak ze wzgledu na to ze siedzielismy w wodzie ponad 2 godziny, zalozylam(pierwszy raz w zyciu) pianke. Cudowna sprawa dla pan zmagajacych sie z cellulitem, mam jednak jedna rade, do ktorej sie sama nie zastosowalam, wysmarujcie sie filtrem, bo inaczej zafundujecie sobie 'rolnicza' opalenizne(mam biale slady po rekawach i nogawkach).
Pozniej odwiedzilismy lokalny surf shop i popedzilismy zjesc obiad. Zjadlam lokalny przysmak- homara. Homary sa tu tanie, bo odlawia sie je w okolicy, a ze temperatura oceanu w ostatnich latach wzrosla, jest ich coraz wiecej.
Wracajac zachaczylismy o miasteczko Lexington, na przedmiesciach Bostonu. Ale o tym w nastepnym poscie...
sobota, 6 września 2014
Studenty, football i Boston
Po czerwcowych przeżyciach na Port Authority w Nowym Jorku, moją pierwszą myślą po opuszczeniu dworca południowego w Bostonie było 'Ale tu czysto'. Dalej było tylko lepiej. Jestem super szczęściarą bo w Bostonie mieszka mój wujek z rodzina. Umówiliśmy się kolo dworca i tak zaczęła się moja tygodniowa bostońska przygoda.
Jeszcze tego samego wieczoru L. i B. zabrali mnie na kampus uniwersytetu Harvarda. Rok akademicki w Stanach zaczyna się 1 września, wiec trafiliśmy w środek przeprowadzek. Mimo, ze byłam tu pierwszy raz, atmosfera, która panowała na kampusie tego dnia, jest mi i wam, zapewne dobrze znana. Do dzisiaj ze szczegółami pamiętam mój pierwszy dzień w akademiku. To było, aż 6 lat temu, a pamiętam jak G. z koleżanką i jeszcze jakimś naszym sąsiadem, mocowali się z lodówką pośrodku pokoju. Byl piękny słoneczny dzień, szłyśmy do Tesco na Ozimską przez plac Kopernika, na którym dopiero budowali Solarisa. Wszystko było nowe, fascynujące i przerażające zarazem. Każdy następny powrót do Opola byl tylko lepszy. I tak stojąc pośrodku kampusu Harvarda, poczułam się strasznie smutno, ze w ten rok akademicki nie będzie już mój.
Krotka wycieczkę zakończyliśmy na lodach, a później obejrzałam w TV swój pierwszy mecz footboolu amerykańskiego, New England Patriots kontra New York Gigants. Patriots sa z Bostonu, wiec oczywiście zaciekle kibicowaliśmy im. B. moj mlodszy kuzyn, objasnial mi jak mogl zasady, niestety moj mozdzek nie nadarzal i dalej 80% nie rozumiem. Co gorsza Patriots przegrali trzema punktami, jednak podobno mecz ten nie liczyl sie do zadnego rankingu, bo prawdziwy sezon jeszcze sie nie rozpoczal.
czwartek, 4 września 2014
A tym czasem...
Pisze tego posta w autobusie z Hanoveru do Bostonu. Dzisiaj(28 sierpnia) jako ostatnia z nas 4 opuściłam Camp Merriwood. W poniedziałek wyjechały M. i J., wczoraj O., a ja zostalam do konca. Pracowalismy z Joe w dwojke, ale ze mielismy do nakarmienia tylko 40 osob, nie bylo zle, wrec calkiem wesolo, bo polowa obozu(w tym szefostwo) zleciala sie do pomocy przy sprzataniu. Wiec kiedy ja i Mark Miller mylismy naczynia, Judy(szefowa i mama wszystkich szefow) skladala talerze, Jimmy myl stoly, a Joe stal posrodku kuchni i wywracal oczami, bo tak samo dobrze jak ja wiedzial, ze po tym sprzataniu, wszystko w kuchni bedzie wywrocone do gory nogami. NIe mniej jednak, atmosfera byla swietna, a Judy tak sie przejela tym ze zostane sama w naszym domku, ze zaprosila mnie na noc do siebie. Nie skorzystalam, bo nie bylam jeszcze do konca spakowana. Wieczorem siedzielismy z Joe przy ognisku i delikatnie sprawe ujmujac, saczylismy wino, co skonczylo sie okropnym bolem glowy nastepnego dnia. Rano, wciaz nie bylam do konca zapakowana, jak to ja, ale na szczescie ze wszystkim zdazylam i o 10:00 Garry Miller zawiozl mnie do Hanoveru na autobus.
Czas spedzony w Merriwood byl cudowny, strasznie sie ciesze, ze mialam takie szczescie i trafilam wlasnie tutaj. Rodzina Millerow jest swietna i mam nadzieje, ze kiedys sie jeszcze spotkamy.
Teraz zaczyna sie moja podroz przez Stany. Trasa Boston- San Francisco- Waszyngton- Nowy Jork. Moje posty powinny byc teraz bardziej regularne, mam nadzieje, ze beda tak regularne jak Starbucksy(a wiec internet) na mojej drodze.
poniedziałek, 1 września 2014
Ostatnie dni w Merriwood
Kiedy z obozu wyjechały dziewczynki, myślałyśmy, że będziemy miały chociaż jeden dzień wolnego. Joe szybko wyprowadził nas z błędu, gdyż po dziewczynkach przyjechały damskie drużyny piłkarskie. Dziewczyn było mniej, mniej było wiec tez pracy za to więcej wygłupów i zabawy.
Mogłyśmy korzystać ze wszystkiego, wiec wieczorami grałyśmy z O. w tenisa, chodziłyśmy na ogniska do Joe, albo po prostu szłyśmy spać o cywilizowanej porze.
Ostatnie dni w Merriwood były świetne. Mark zabrał nas na ściankę wspinaczkową i na tubing po jeziorze.
Wcześniej nie wspominałam o jednej z najfajniejszych postaci, które tworzą Merriwood. Bez niego polowa campu rozleciałaby się i zawaliła, Jimmy jest obozową złota raczka. Potrafi naprawić wszystko- to on spawał Blue Vagona, naprawiał nasza wirówkę do salaty, zalepiał nasze okna siatka na owady. Mama Jimmiego była Polką, ale on nie mówi po polsku. To wymierający typ dobrego człowieka z sercem na dłoni. Ma 5 dorosłych dzieci, sam piecze im ciasta, robi syrop klonowy, zabiera na wycieczki. Nikt chyba nie zna tak okolicznych lasów jak on. W niedziele Jimmy zabrał nas na wycieczkę do wodospadu, którego zwykli turyści nie oglądają, bo zwyczajnie nie wiedza gdzie jest. Ruszyliśmy wiec znanym wam już szlakiem(trail) i po godzinie marszu i milionie ciekawych opowieści dotarliśmy do wodospadu.
Jimmy robił zdjęcia, a my przeszłyśmy pod wodospadem, było strasznie ślisko, woda była zimna, ale radocha
niesamowita.
Jimmy opowiadał nam o historii okolicy i o tym, ze 100-150 lat temu nie było tu lasów, były farmy, a lasy ścięto, żeby zbudować duże miasta m.in. Boston i Nowy Jork. Drewno spławiano rzeka Connecticut, która stanowi naturalna granice miedzy stanami Vermont i New Hampshire. Na zboczach gór pasły się owce, krowy i kozy. Podobno w Orford było więcej owiec, niż ludzi. Jimmy pokazywał nam to co pozostało po domach- fundamenty, piwnice, kamienne murki okalające pola.
Wycieczka była świetna, ale nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby zobaczyć kopalnie miki. Jimmy obiecał nam, że jeżeli wrócimy za rok zabierze nas w kilka innych miejsc.
Jimmy obiecał też upiec nam jeszcze jedno ciasto z jeżynami. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)